Na stronie internetowej Lubelskiego Związku Inwalidów Narządu Ruchu znalazłem ofertę dwudniowej wycieczki w Góry Świętokrzyskie. Właściwie sezon wakacyjny już przeminął, ale lato miałem pracowite i nigdzie nie wyjeżdżałem.
Mając złe doświadczenie postanowiłem przyjrzeć się dokładniej tej propozycji. Przed laty pojechałem na wycieczkę do Warszawy z nauczycielami, po której postanowiłem nigdy więcej nie „kopać się z koniem”. Zwiedzanie warszawskich zabytków odbywało się niemal biegiem, (wcześniej nikt mnie o tym nie uprzedził), a ja przecież poruszam się z pomocą kul. Teraz wycieczka była organizowana przez osoby z niepełnosprawnością narządu ruchu, a więc to coś dla mnie.
W sobotni poranek 24 września na placu Zamkowym zebrała się dwudziestokilkuosobowa grupa, w tym dwie panie na wózkach, pomyślałem sobie „będzie dobrze”. Rześkie powietrze obudziło chyba wszystkich dokładnie, po paru minutach ok. godziny 8 podjechały dwa busy Impex-Trans’u, jeden z nich był przystosowany do przewozu wózkowiczów. Szybko zapakowaliśmy się, główny organizator tj. Bogdan Młynarczyk, rozdał nam jeszcze program wycieczki, no i w drogę. Pogoda piękna, mijane pejzaże otulone delikatną wrześniową mgiełką prześwietloną ciepłymi promieniami słońca sprawiały wrażenie jakby były wyjęte z obrazów Jana Stanisławskiego.
Pierwszą atrakcją była wizyta w Ćmielowie, w starej manufakturze porcelany. Wjechaliśmy na obszerny dziedziniec. Po zakupie biletów pani przewodnik zabrała nas w podróż w przeszłość, opowiedziała historię produkcji porcelany w Ćmielowie oraz przy bardzo długim stole, zastawionym półproduktami, pokazała jak ją ręcznie produkowano. Na jego końcu pani dekoratorka malowała akurat jakiś detal zamówiony przez klienta. Duże wrażenie na wszystkich zrobił piec do wypalania, tak duży, że zmieściła się w nim cała wycieczka i jeszcze było dużo miejsca. Szkoda tylko, że trudnodostępny dla wózkowiczów, osoby te trzeba było wnosić razem z wózkami. Następnie przeszliśmy do wzorcowni (po drodze jeden stopień, chyba po to by wózkowiczom „uatrakcyjnić” życie) tam w gablotach oglądaliśmy gotowe śliczne wyroby, ale kosztujące często kilka tysięcy, czyli nie na naszą kieszeń. Wyjście na zewnątrz, oczywiście jakby mogło być inaczej trzy „piękne” stopnie. Obok wejścia do wzorcowni drzwi do kawiarni, ale nie dla każdego, bo następne schody. Toalety w kawiarni nie uświadczysz, jest na zewnątrz, jedna dla mężczyzn i kobiet, a przed nią kłębi się tłumek chętnych odwiedzić ten jedyny tak pożądany przybytek.
Nabraliśmy chęci by zaopatrzyć się w jakieś drobiazgi z ćmielowskiej porcelany, więc pojechaliśmy parę ulic dalej, do normalnego sklepu, tam trafiliśmy na wyprzedaż w namiocie, ceny też były normalne, ale wyroby już nie tak piękne. Oczywiście wszędzie schody, nawet do tego namiotu, pięć, a do sklepu sześć nierównych stopni, to nie przelewki nawet dla mnie. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy dalej. Mieszkańcom Ćmielowa życzę dalszych wspaniałych schodów, chociażby i do nieba. Do licha, czy ja jestem jakimś schodołazikiem, nieprędko tam zawitam.
Po przygodzie „schodowej” zatrzymaliśmy się w Opatowie przy wspaniałej Kolegiacie św. Marcina. Przy głównym wejściu wyniosłe schody, ale pani przewodnik poinformowała, że osoby na wózkach mogą wjechać do świątyni bocznym wejściem. Wnętrze imponujące, ściany i sklepienie w całości pokryte freskami, bardzo dużo rzeźbionych elementów, a wszystko to jakby zanurzone w przytłumionym łagodnym świetle, i ta atmosfera, miałem wrażenie, że zostałem przeniesiony w przeszłość, w inną epokę. Pani przewodnik zaprosiła do zajęcia miejsc w ławkach i bardzo ciekawie opowiadała o historii tego obiektu, wyjaśniła, co przedstawiają poszczególne malowidła. Potem obejrzeliśmy sarkofagi fundatora i jego rodziny oraz wspaniałe ołtarze. Wychodząc z kolegiaty postanowiłem sprawdzić jak wygląda przystosowanie bocznego wejścia, niestety zawiodłem się, na zewnątrz i owszem, był podjazd, ale w drzwiach natknąłem się na imponujące progi. Zagadnięta pani przewodnik stwierdziła, że w przyszłości kolegiata będzie w pełni dostępna. Oby jak najszybciej, bo sama może ulec wypadkowi na takich przeszkodach, a byłaby wielka szkoda, bo bardzo podobał mi się jej sposób opowiadania historii.
Po takich doznaniach zatęskniliśmy za dobrym obiadkiem, więc pojechaliśmy do Zajazdu Świętokrzyskiego w Jałowęsach. Tu przyjęto nas z wszelkimi „szykanami”, brak barier architektonicznych, a posiłek był smaczny, ale żeby nie było tak „różowo”, to okazało się, że wózkowicz miałby problem ze skorzystaniem z toalety, gdyż kabiny są bardzo małe i nie sposób wjechać tam wózkiem.
Po dobrym i sutym posiłku, radośni i pełni optymizmu pojechaliśmy na Łysą Górę do sanktuarium Świętego Krzyża. Znajdują się tam relikwie Drzewa Krzyża Świętego. Mijane pejzaże, z porośniętymi lasem górami w tle, były naprawdę wspaniałe. Trafiliśmy w nienajlepszy czas, gdyż w tym dniu odbywał się rajd pielgrzymkowy dzieci i młodzieży z diecezji kieleckiej. Po dotarciu do dziedzińca klasztoru i pokonaniu jego przestrzeni z wyboistym brukiem, weszliśmy do muzeum Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Pani przewodnik oprowadzała nas po ekspozycji pokazującej historię regionu gór Świętokrzyskich od czasów prehistorycznych. Z głośników dobywał się głos lektora objaśniający poszczególne elementy wystaw. Szczególnym zainteresowaniem cieszyła się makieta gór Świętokrzyskich i film na początku trasy zwiedzania. Potem indywidualnie zwiedzaliśmy poszczególne części klasztoru m.in. wirydarz klasztorny i krużganki, muzeum misyjne, zakrystię, kościół, oraz kaplicę Oleśnickich. Muzeum ŚPN było dostępne dla osób niepełnosprawnych jeżdżących na wózkach, w wielu innych miejscach klasztoru natknęliśmy się na schody, których wózkowicze samodzielnie nie mogli pokonać.
Następnym punktem programu wycieczki była wizyta na wystawie cennych kamieni i skamielin u państwa Ewy i Dariusza Siemońskich w miejscowości Święta Katarzyna. Wierzcie mi, było co oglądać, pan Dariusz oprowadzając nas po wystawie bardzo ciekawie opowiadał o poszczególnych eksponatach. Przy niektórych zatrzymywaliśmy się znacznie dłużej np. przy nieoszlifowanym diamencie tkwiącym jeszcze w kawałku skały, rubiny i parę innych „kamyczków” też wzbudziły wielkie zainteresowanie, szczególnie pań.
Ja zachwycałem się krzemieniem pasiastym z niepowtarzalnymi wzorami. Podziwialiśmy też skamieniałe muszle i kawałki pni drzew prehistorycznych. Pan Dariusz zaprosił nas także do swojej pracowni i demonstrował sposoby szlifowania kamieni. Potem udaliśmy się do małego sklepiku, a tam w gablotach uczta dla oczu. Biżuteria wykonana przez gospodarzy wywoływała bardzo wielkie zainteresowanie, trochę kasy puszczono w obieg i parę drobiazgów zmieniło właściciela. Warto pochwalić, że wystawa i sklepik były w pełni dostępne dla osób na wózkach.
Na krótko przed godziną dwudziestą, na kolację i nocleg, zjechaliśmy do hotelu Echo w Cedzynie, prowadzonym przez Międzywojewódzką Usługową Spółkę Inwalidów w Kielcach. Mile zaskoczony byłem tym, że obiekt był w pełni przystosowany dla osób niepełnosprawnych.
Drugiego dnia, po śniadaniu, pojechaliśmy zwiedzać Jaskinię Raj. Niestety, wewnątrz nie wolno było fotografować, a było bardzo interesująco, urzekały swą urodą stalaktyty i stalagmity oraz poruszające wyobraźnię „pola ryżowe”. Pan przewodnik bardzo interesująco opowiadał jak takie jaskinie powstawały, mówił też o historii odkrycia tej jaskini w roku 1963 i jej udostępnieniu zwiedzającym. Na mnie największe wrażenie zrobiła „Harfa”, naciek tak cienki i delikatny, że przenika przez niego światło podświetlającej lampy. Jaskinia jest dostępna dla osób niepełnosprawnych jeżdżących na wózkach. Zdziwiło mnie tylko to, że obiekt przystosowano zapewne nakładem dużych środków finansowych, a zapomniano o przystosowaniu wejścia do budynku, w którym jest kasa i wrota do jaskini. Wykonanie niskiego podjazdu na jeden stopień, chociażby z trzech krótkich desek, nie jest przecież dużym kosztem.
Po doznaniach w podziemnych mrokach pojechaliśmy zwiedzić ruiny zamku w Chęcinach, ale nie dojechaliśmy. Kamienista dróżka była tak stroma, że nasz bus nie mógł jej pokonać i mogliśmy jedynie oglądać oraz fotografować z łąki u podnóża wzgórza.
Mając z tego powodu jeszcze dość duży zapas czasu pojechaliśmy odwiedzić dąb „Bartek”. Po krótkiej sesji zdjęciowej udaliśmy się do Kielc na obiad w restauracji hotelu „Stadion”. Tutaj wózkowicze nie mieli problemu z poruszaniem się, ale toalety bardzo małe i trudno wjechać tam wózkiem.
Będąc w Kielcach nie mogliśmy nie zajrzeć do Muzeum Narodowego mieszczącego się w byłym pałacu biskupów krakowskich. W pierwszej kolejności pani przewodnik oprowadziła nas po salach wystawy malarstwa polskiego. Największe wrażenie zrobił na mnie obraz Józefa Pankiewicza – „Portret dziewczynki w czerwonej sukience”, znany mi tylko z reprodukcji w książkach. Potem poszliśmy na pierwsze piętro (winda) i podziwialiśmy wystrój poszczególnych sal siedziby biskupów krakowskich. Zabytkowe meble i wielometrowe tkaniny na ścianach, wśród nich obrazy oraz zdobne sufity tworzyły niepowtarzalny klimat. W ten sposób czas przeminął nam jak jedna chwila, okazało się, że zbliża się godzina siedemnasta i trzeba opuścić tak wspaniałe wnętrza.
Obiekt jest już w dużej części po remoncie, ale nie wszystkie miejsca są przystosowane dla osób niepełnosprawnych, niedostępność można usprawiedliwić tym, że trwają jeszcze prace remontowe. Miejmy nadzieję, że w niedalekiej przyszłości pałac będzie w pełni dostępny dla wszystkich.
Wracając podziwialiśmy jeszcze pejzaże oświetlone chylącym się ku zachodowi słońcem, w pewnym momencie na niebie pojawiły się fantastyczne, zabarwione delikatnym różem, chmurki, które pani Beata z wielką pasją fotografowała.
Do Lublina dojechaliśmy już o zmroku, trochę zmęczeni, ale zadowoleni. Wycieczka była bardzo udana. Nasuwają się tylko refleksje na temat dostępności wielu obiektów, niektóre były w pełni dostępne, ale w większości „zapomniano” o istnieniu schodów, stopni oraz krawężników.
Kazimierz Adomat