„Obrazy namalowane są artystycznie… Na każdym z nich są żyrafy… Wygląda to bardzo ciekawie…”– w tak enigmatyczny i zwięzły sposób konferansjer Galerii Art Brut, Adam Saran z Teatroterapii Lubelskiej, zapowiedział wystawę prac Jarosława Kamińskiego „Oswoić Żyrafę”.
To już nie pierwsza wystawa Jarka (przez wzgląd na naszą kilkuletnią już znajomość pozwalam sobie tak o nim mówić) z żyrafami w tytule. Zawsze zastanawia mnie, jak to się dzieje, że w środku tygodnia, w godzinach pracy hasło „żyrafa” jest w stanie zgromadzić tyle osób w różnym wieku, różnych stanów, że bez względu na gabaryty galerii, pękają one w szwach.
7 listopada 2013 r. w gościnnych progach Galerii Art Brut po kilku latach nareszcie znalazłam odpowiedź na to pytanie. Otóż, powody są trzy:
Po pierwsze: „obrazy namalowane są artystycznie…”. Nic w tym dziwnego – Jarosław Kamiński w pracowni plastycznej Domu Pomocy Społecznej im. Matki Teresy z Kalkuty maluje pod okiem Janusza Padzińskiego od kilku lat. Początkowo nic nie zapowiadało, że Jarek stanie się jednym z najbardziej rozpoznawalnych artystów pracowni. Przez jakiś czas gruntował tylko podobrazia, w ten sposób pomagając kolegom, którzy odkryli juz swoje talenty. Któregoś dnia, ośmielony panującą w pracowni atmosferą i efektami pracy kolegów i koleżanek, namalował „coś” na czyimś gotowym już obrazie. I tak to się zaczęło. Od tamtej pory ciągle się rozwija, zmienia techniki, doskonali je. Maluje pejzaże, wykonuje różne prace, ale to żyrafy elektryzują publiczność i – bez przesady można powiedzieć, że ściągają tłumy.
Ano właśnie to, że „na każdym z nich [tj. obrazów] są żyrafy…” to drugi powód 100% frekwencji na każdej z Jarkowych wystaw. Tańczące, oswojone i te zupełnie dzikie; już nie tak dosłowne jak przed laty, ale bardziej symboliczne, abstrakcyjne, oddające cały wachlarz uczuć: od radosnych i pogodnych pastelowych po całkiem mroczne i nierzadko prawie płonące jak u mistrza Salvadora. Bez względu na to jakie, stały się znakiem rozpoznawczym Jarka. Do dobrego tonu należy przyznanie się w towarzystwie, że się jest szczęśliwym posiadaczem lub posiadaczką choćby jednego egzemplarza (a ponieważ lubię dobre tony – śpieszę donieść, że również w tej kwestii mam się czym pochwalić). Sęk w tym, że tak naprawdę nie wiadomo, czy żyrafy są żyrafami. Sam artysta nigdy się na ten temat nie wypowiedział. Milcząco zaaprobował i przyjął interpretację oglądających.
Trudno się więc dziwić, że „wygląda to bardzo ciekawie…”. I to trzecia, pewnie nieostatnia przyczyna tłumów na wystawach Kamińskiego. Świat kolorowych, bajkowych stworów, roboczo nazwanych żyrafami to przestrzeń, do której uciec trzeba choć na chwilę, zarówno wtedy, gdy człowiek szczęśliwy jak i gdy dopada go szarość życia.
Jedno pytanie, trzy odpowiedzi. Każdy argument z gatunku „tych nie do zbicia”. Przynajmniej dla mnie. Dlatego niezmiennie, od wielu lat, kiedy tylko słyszę słowo „wystawa” wypowiedziane przez Janusza Padzińskiego, szybko zapisuję w kalendarzu datę i miejsce, a następnie dokładam wszelkich starań, żeby żadne inne ważne sprawy tego świata nie stały się ważniejsze od żyraf. Żeby móc po raz kolejny znaleźć się w szalenie sympatycznym gronie ludzi różnych stanów – uczniów lubelskich podstawówek, uniwersyteckich profesorów, senatorów, utytułowanych artystów oraz Przyjaciół, których oczarowały żyrafy Jarosława Kamińskiego. A jak się nie uda, to albo czekam na kolejną wystawę, albo składam wizytę w gościnnych progach DPS-u i tam oglądam najnowsze trendy panujące w świecie tańczących i oswojonych już żyraf.
Anka Bieganowska