BIULETYN INFORMACYJNY OSÓB NIEPEŁNOSPRAWNYCH
Logo z napisem: Art Brut

„Nieznany nikomu”

W Galerii Art Brut w Centrum Kultury w Lublinie otwarto nową wystawę. Tym razem przez miesiąc możemy oglądać prace Władysława Grygny. Jest to wystawa pośmiertna i nosi nazwę „Nieznany nikomu”. Zapraszamy do Centrum Kultury w Lublinie przy ul. Peowiaków 12.

Wernisaż odbędzie się 3 lipca o godz. 18.00. Otworzy go Sonia Wilk – Kustosz Galerii Plastyki Nieprofesjonalnej w Muzeum Śląskim w Katowicach, oraz przyjaciel Władysława Grygnego – Jan Ostroga z Muzeum Etnograficznego z Krakowa, który towarzyszył mu aż do śmierci.

Na rysunku są namalowane różne przybory, ołówek, penseta, miarka, szczypce, noże. Rysunek jest pełen kolorów.

O tajemniczym zjawisku jakim jest Art Brut i tajemniczym artyście jakim był Władysław Grygny Kustosz Galerii Plastyki Nieprofesjonalnej w Muzeum Śląskim Sonia Wilk.

Art Brut budzi zainteresowanie w coraz szerszych kręgach odbiorców przede wszystkim dlatego, że jest zjawiskiem tajemniczym, rzucającym nowe światło na postrzeganie mechanizmów i procesów motywacyjnych, jakim poddana jest aktywność twórcza człowieka.

Zrozumienie tego czym różni się art brut (w krajach anglosaskich nazywane outsider art) od tak zwanej sztuki oficjalnej daje możliwość odkrywania nowych, ciekawych i ciągle nie do końca zbadanych obszarów kreacji artystycznej. Jest to bowiem przede wszystkim twórczość będąca nie tyle sensem życia, co jego powinnością w rozumieniu wręcz mesjanistycznym. Artysta pochłonięty aktem twórczym traci poczucie rzeczywistości ponieważ potrzeba tworzenia całkowicie determinuje jego życie i to  do tego stopnia, że proces twórczy jest imperatywem, a wartości estetyczne i artystyczne stają się kategorią drugorzędną. Jednocześnie jednak artysta art brut jest całkowicie wolny od całego nadbagażu intelektualnego dominującego w sztuce konceptualnej, tworzy bowiem bez względu na jakiekolwiek czynniki zewnętrzne, bez wpływu jakiejkolwiek filozofii, czy programu artystycznego, bez całego „świata sztuki”.

Przykładem outsidera-artbrutowca jest Władysław Grygny. Schorowany, izolujący się od społeczeństwa, żyjący na krawędzi egzystencji, owładnięty idée fixe od kilkudziesięciu lat spełnia swoje posłannictwo: tworzy ekspresyjne i barwne obrazy, zamalowując setki arkuszy kartonu i setki metrów płótna, pozbywa się swoich dzieł w ten sam, wręcz rytualny sposób nie dbając o ich dalszy los.  To, że obrazy te znajdują się w zbiorach muzealnych oraz kolekcjach w kraju i za granicą, jest już poza sferą jego świadomości. Tymczasem od kilku lat jego obrazy zaczęły nabywać polskie i zagraniczne galerie i muzea, kupują je również prywatni kolekcjonerzy. A on niezmiennie przemyka ulicami swego miasta, niezmiennie jeździ bez celu autobusami i pociągami, starając się zniknąć w tłumie, zatapia się we własnym świecie. I ten aspekt to kolejna cecha  autora art brut, dla którego odbiorca zewnętrzny nie istnieje, wobec czego twórca nie ma potrzeby zabiegania o uznanie społeczne.

Kim jest, czym zajmuje się starszy, małomówny, separujący się od świata mężczyzna? Mijając go na ulicy, nikt nawet tych pytań nie zadaje. Urodził się w 1936 roku w Nieledwi na Żywiecczyźnie. Zachęcony perspektywą dobrze płatnej pracy wyjechał na Śląsk i podobnie jak wielu jego kolegów związał się z górnictwem. Rozpoczął pracę w kopalni „Kleofas” i wszystko wskazywało na to, że pozostanie tam do emerytury: ukończył technikum górnicze, awansował, rozpoczął także studia w katowickiej Akademii Ekonomicznej. Założył rodzinę.

Ta mała stabilizacja zaczęła mu jednak doskwierać. Chciał czegoś więcej. Zaczął malować, fotografować, projektować biżuterię. To jednak wciąż było za mało. Zwolnił się z kopalni, porzucił dotychczasowe życie, co w konsekwencji doprowadziło także do rozpadu rodziny. Zaczął współpracować jako akustyk ze znanymi zespołami: „Czerwono-Czarnymi”, a później z legendarnymi „Trubadurami”. Jeździł w trasy, robił dokumentację fotograficzną. Coraz mocniej czuł się artystą, coraz bardziej chciał poświęcić się tylko twórczości. Nieposkromiona pasja tworzenia, a jednocześnie brak akceptacji i zrozumienia zaczęły skutkować izolacją. Pojawiły się pierwsze symptomy choroby psychicznej, co uniemożliwiło dalszą pracę zawodową. Społeczeństwo zaczęło go odtrącać. Jedynym spełnieniem i schronieniem stawała się sztuka, będąca z jednej strony zapisem stanów świadomości, irracjonalnym komentarzem do rzeczywistości, a z drugiej strony krzykiem: JESTEM. Powstawały duże, tworzone z wielkim rozmachem płótna, a także niezliczona ilość szkiców i notatek, w których słowo stawało się materią sztuki zarówno w sensie symbolicznym, jak i graficznym.

Bezskutecznie szukał akceptacji i swoimi pracami starał się zainteresować środowiska artystyczne, ciągle jednak spotykał się z odrzuceniem. Chodził od drzwi do drzwi, od instytucji do instytucji. Starał się o członkostwo w ZPAP, ale nie posiadał wystarczających kwalifikacji… Poznał Krawczuka, Sówkę, Gawlika, ale zdawał sobie sprawę, że jego malarstwo krańcowo odmienne od tego, którym oni zdobyli popularność. Pokazywał swoje prace w galeriach i muzeach na Śląsku, i nawet jeśli je zakupiono, to bardzie w celu odnotowania jeszcze jednego malującego górnika, niż w wyniku uznania tego co robi. Czasami udało mu się zaprezentować swoją twórczość w kawiarniach, klubach czy hotelach, lecz tam również jego prace nie budziły większego zainteresowania. Mur niezrozumienia stawał się coraz wyższy, stan izolacji pogłębiał się.

Nie znajdując uznania na Śląsku, postanowił pokazać swoje malarstwo w Krakowie. Tu także nikt nie był nim zainteresowany. W jednym z muzeów w końcu zakupiono dwie prace, zaczął więc systematycznie przywozić ogromne ilości płócien, płyt i kartonów, ważące nierzadko po kilkanaście kilogramów. Z wielkim trudem dźwigał, wręcz taszczył ogromne, powiązane sznurem pakunki, przemierzając kilka kilometrów i o nic nie pytając, zostawiał je w muzeum. Były to setki obrazów, czasami pojedyncze motywy, czasami serie podobnych prac. Zaczął to być problem i ówczesna dyrekcja zdecydowała o „utylizacji” niechcianych darów. Jeden z pracowników postanowił jednak je przechować. Zainteresował się także samym twórcą i jako jeden z nielicznych nawiązał z nim bezpośredni kontakt, ciągle jednak nie wiedział z czym ma do czynienie.

Gdy w 2011 roku prof. Grażyna Borowik i dr Andrzej Kowal zorganizowali w Muzeum Etnograficznym w Krakowie wystawę „W kierunku autentyczności”, ukazującą zjawisko art brut, wszystko stało się jasne. Prace Grygnego idealnie wpisywały się w obszar sztuki tworzonej na bazie własnych emocji, sztuki gorzkiej, opierającej się jakimkolwiek konwencjom. Od tego czasu Pan Jan Ostroga rozpoczął już działania promujące twórczość Władysława Grygnego. Skontaktował się z osobami zajmującymi się sztuką outsiderów. W pierwszym rzędzie ze znanym krakowskim kolekcjonerem Leszkiem Macakiem oraz Działem Plastyki Nieprofesjonalnej Muzeum Śląskiego, w ramach którego systematycznie od 2008 roku organizowane były wystawy z cyklu Vivat Insita promujące zjawisko art brut w Polsce. Następnie wysłał kilka obrazów na konkurs im. Teofila Ociepki w Bydgoszczy. Wszędzie Grygny budził zainteresowanie. Postanowił więc pójść dalej i zasięgnąć opinii u źródeł. Zawiózł obrazy i szkice do zagranicznych ośrodków zajmujących się art brut – między innymi do Lozanny i Paryża. Tam także wyrażano się o nich z uznaniem i przyjęto do kolekcji. Czyżby prawdziwa historia z happy endem? Chyba jednak nie… Czas, poczucie niezrozumienia i choroba poczyniły swoje, a Pan Jan Ostroga ciągle jest bodaj jedyną osobą, która w jakiś sposób potrafi dotrzeć do malarza. Choć artysta jest informowany, że jego prace otrzymały nagrody, choć świadom jest, że napływają do niego pieniądze z ich sprzedaży, to wydaje się, że jest to mu całkowicie obojętne. Przez całe życie odrzucany przez świat, teraz i on świat odrzucił.

Na czym polega fenomen Grygnego? Jakie jest jego malarstwo? Jakie było na początku nie wiemy, gdyż najwcześniejsze znane prace pochodzą z drugiej połowy lat siedemdziesiątych XX wieku. Co się stało z tymi pierwszymi? Pewnie zaginęły lub zostały zniszczone. Autor nic o nich nie mówi.

W zasadzie twórczość artysty należałoby podzielić na dwa wątki, zahaczające o siebie, a jednak bardzo różne. Przede wszystkim jest to malarstwo. Głównie pejzaże, portrety, martwe natury. Formaty prac są zróżnicowane, od niewielkich, malowanych na płycie pilśniowej i kartonie, po wykonywane od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku znacznych rozmiarów płótna. Maluje na czym się da. Ponieważ prac powstawało bardzo dużo, często namalowane płótna zdzierał z krosien po to, aby nabić następne. Tak jakby obraz przestał się już dla niego liczyć w momencie ukończenia i podpisania, jak gdyby najistotniejsze nie było dzieło, ale sam akt tworzenia. Czasami nie posługiwał się krosnem w ogóle. Śledząc kolejno powstające prace, zauważyć można, jak odrywał z beli materiału kawałki sztywnego płótna żaglowego i obsesyjnie zamalowywał, tworząc kolejny obraz. Przestało się również liczyć rzemiosło malarskie, przestało być istotne nie tylko krosno, nie tylko naciąg, ale i grunt. Zaczął nakładać go niedbale albo w ogóle pomijał, rozprowadzając farby bezpośrednio na tkaninie. Zaczął także do malowania wykorzystywać wszystko, co się do tego celu nadawało – kartonowe opakowania, dyktę, tekturę, znajdowane na śmietniku stare zasłony. Najczęściej posługiwał się farbami olejnymi i akrylami, ale później także temperami i farbami emulsyjnymi. To przełożenie ciężaru z dzieła na proces ma swoje odzwierciedlenie także w problemach konserwatorskich związanych z jego twórczością: farby często odspajają się, wykruszają, a płótna są zagniecione, pofałdowane, pozbawione marginesu umożliwiającego napięcie na krosna. Ponieważ sygnując pracę, często używał daty dziennej, można prześledzić, jak dużo malował, jaką obsesją był akt twórczy. Jednak to, co jest w malarstwie Grygnego najistotniejsze, to ładunek emocjonalny, charakterystyczny przede wszystkim dla ekspresjonizmu. Często z ponurych, ciemnych, nakładających się na siebie plam wyłaniają się sylwetki, postaci, miejsca. Lekki obrys, mocniejsze pociągnięcie pędzla wydobywa z chaosu plam zarys twarzy, dłoń, kontur ramienia. Postaci przenikają się, wchodzą w relacje, wyczuwalne jest napięcie, ruch i niepokój. Innym razem postać malowana jest płasko, zdaje się zastygła, odlana z wosku. Jedynym „żywym” elementem są wyraziste oczy przenikające odbiorcę. I te prace również budzą niepokój. Przymiotnik „niepokojący” chyba najlepiej oddaje cechy tego malarstwa. To nie jest twórczość wywołująca zachwyt, to połączenie napięć i niepokoju; niełatwa, ale i niezwykle interesująca, budząca refleksje nad istotą sztuki. Inne są pejzaże. Stanowią wytchnienie, uspokajają zarówno twórcę, jak i odbiorcę. Mogą być wyabstrahowane, budowane z wyraźnie odcinających się od siebie barwnych pasm, dające możliwość uruchomienia wyobraźni. Czasami na tle pasiastych planów pojawiają się ciemne kontury drzew wyznaczających rytm kompozycji. W podobnym duchu malowane są martwe natury, a w szczególności bukiety kwiatów ulokowane znowu na tle zbudowanym z kolorowych pasm. Kwiaty wypełniające środkową część kompozycji, ustawione w płasko malowanych wazonach, zdają się jednak być martwe, jak gdyby zawieszone w czasoprzestrzeni. Mimo pozornego spokoju bukiety te mają w sobie coś niesamowitego.

Drugi nurt to szkice-rękopisy. Powstały ich ogromne ilości: całe teczki arkuszy papieru kredowego, bloki papieru milimetrowego, znaleziony gdzieś papier nutowy, opakowania, kartoniki, serwetki. To one najbardziej zachwycają specjalistów i kolekcjonerów art brut – zapiski chwilowych nastrojów, przybierające niekiedy postać manifestu, komentarze do aktualnej sytuacji społecznej i politycznej, zabawa słowem i kształtem słowa. Strumieniowi słów, czasami wyrażających jakąś treść, a czasami będących graficzną kompozycją, często towarzyszą wykonane jedną pewną kreską rysunki – najczęściej kontury twarzy lub sylwetki ludzi. Ciekawym elementów tych kompozycji są umieszczane na nich znaczki opłaty skarbowej z nabitym stemplem dziennym. Jak gdyby autor poprzez ten fakt chciał nadać swej pracy ważność. Być może potrzebował tego urzędowego potwierdzenia istoty własnej twórczości.

Obecnie kontakt z artystą jest znacznie utrudniony: skrajnie nieufny, zamknięty, odizolowany, unika ludzi. Ciągle maluje, lecz postępująca choroba powoduje, że prac powstaje już o wiele mniej, a ich ładunek emocjonalny nie jest tak wyrazisty. Czy należałoby mu w jakiś sposób pomóc? Z pewnością tak, ale trzeba być bardzo delikatnym. Pojawiają się problemy natury etycznej. Czy mamy prawo zmieniać rzeczywistość, w której żyje i która daje mu poczucie bezpieczeństwa, chociaż jest tak diametralnie różna od naszych wyobrażeń? Czy wolno burzyć komuś świat? Być może lepiej pozostawić artystę w spokoju, a jedynie informować go o tym, że jego marzenie się spełniło, że obrazy są w muzeach, galeriach i kolekcjach prywatnych na całym świecie…

Sonia Wilk

Kustosz Galerii Plastyki Nieprofesjonalnej w Muzeum Śląskim

P.S.

Artykuł powstał przed śmiercią artysty Władysława Grygnego.

Facebook

Ta strona wykorzystuje pliki cookies, aby zapewnić jak najlepszą optymalizację treści na niej zawartych. Czytaj więcej o polityce prywatności i plikach cookies