Nie pamiętam kiedy dokładnie zrodziła się we mnie myśl żeby zrobić prawo jazdy. W liceum wszyscy koledzy z mojej klasy po ukończeniu 18 lat zapisywali się na kurs, a w ciągu przerwy wymieniali doświadczeniami, spostrzeżeniami i informacjami.
To było bardzo trudne doświadczenie. Ja również chciałam zrobić prawo jazdy, ale wiedziałam, że w moim przypadku to nie jest takie proste. Wówczas nie było w moim mieście szkoły jazdy, która szkoliła osoby niepełnosprawne. Jedyną nadzieją było wyjechanie do innego miasta na studia i być może tam rozpoczęcie kursu, lub wyjechanie w konkretne miejsce na konkretny czas, by tam zrealizować swoje marzenie. To wszystko było bardzo niepewne. Wszyscy z mojej klasy wiedzieli dlaczego nie robię prawa jazdy, ale ja czułam się z tym bardzo źle, jako ktoś mniej wartościowy. Ale nie tylko z powodów ambicjonalnych chciałam rozpocząć naukę jazdy. Głównym powodem była chęć usamodzielnienia się.
BADANIA W WOJEWÓDZKIM OŚRODKU MEDYCYNY PRACY
Kiedy dostałam się na studia w Lublinie, znalazłam naukę jazdy, która oferowała kurs dla osób z niepełnosprawnością. Tamtejszy lekarz powiedział mi, że potrzebne jest orzeczenie lekarza, że po odpowiednim przystosowaniu mogę prowadzić samochód. Trochę mnie to zmartwiło i spowodowało, że na jakiś czas powstrzymałam się ze zdobyciem tego orzeczenia. Nie porzuciłam jednak myśli o zdobyciu licencji na prowadzenie samochodu, a jedynie odłożyłam ją w czasie. Kończąc studia licencjackie, poczułam, że nadszedł czas na realizację marzenia. W tym celu udałam się do Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy w Lublinie. Zabrałam ze sobą zaświadczenie od mojego lekarza na temat mojej niepełnosprawności. Kompletnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Co mówić lekarzowi, jakie badania mi zleci oraz jaka będzie jego reakcja na moją wizytę. Bardzo mile mnie zaskoczyło bardzo dobre przystosowanie budynku. Sama pani doktor podeszła do mojej sprawy bardzo fachowo i w żaden sposób nie była negatywnie nastawiona do mojego pomysłu. Zleciła mi badanie krwi oraz wizytę u okulisty, neurologa, laryngologa i psychologa. Wszystko to można było załatwić w tym samym budynku, więc bardzo się ucieszyłam. Lekarka pomogła mi też umówić się w miarę szybko na badania psychotechniczne. Po wszystkich tych wizytach miałam się do niej zgłosić po końcową decyzję.
Wizyty u okulisty, neurologa i laryngologa przebiegły w miarę bez większych trudności. Lekarze byli dla mnie dość życzliwi. Pani neurolog wyraziła jednak swoje zdanie na temat moich nóg, sugerując z wyższością, że powinnam o siebie bardziej dbać i coś ze sobą zrobić. Koniec końców dała mi zaświadczenie, że mogę prowadzić ręcznie samochód bez użycia nóg. To zaświadczenie wynagrodziło mi postawę lekarki wobec mojej osoby. Najbardziej bałam się badań psychotechniczych, bo wiedziałam, że one są decydujące. Stawiłam się na nie o wyznaczonej porze. Najpierw miałam zrobić różne zadania czysto psychologiczne, zbliżone do tych jakie robi się przy doradztwie zawodowym lub przy badaniach w poradni psychologiczno – pedagogicznej. Po nich nastąpiła chwila przerwy, którą spędziłam na korytarzu. Była tam przezabawna sytuacja. Mianowicie do pani psycholog byli kierowani głownie mężczyźni potrzebujący badań na zawodowych kierowców. Więc pod gabinetem siedzieli głównie silni panowie z pokaźną klatką piersiową oraz brzuchem, a wśród nich… ja. Niepełnosprawna, drobnej budowy studentka trzeciego roku . Po przerwie przyszła pora na badania techniczne sprawdzające szybkość mojej reakcji. Jak wykazały badania, mam trochę spowolniony czas reakcji, ale mieszczę się w normie. Pani psycholog wystawiła mi zaświadczenie bezterminowe oraz powiedziała, że to bardzo dobrze, iż chcę realizować swoje marzenia. Byłam bardzo szczęśliwa. Z gotowym plikiem pozytywnych zaświadczeń udałam się do lekarza orzecznika, który zlecił mi wszystkie badania. Nigdy nie zapomnę reakcji tej pani, gdy zobaczyła zaświadczenie od psychologa. Tak spontanicznie się ucieszyła i uśmiechnęła. Widać było, że z wielką radością wystawia mi końcowe orzeczenie, które mam przynieść do OSK. Lekarka uprzedziła mnie, iż takie zaświadczenie może mi wystawić tylko na 2 lata, a potem czekają mnie kontrolne badania, ale spodziewałam się tego. Powiedziała mi także, iż ze względu na swoją niepełnosprawność powinnam codziennie jeździć. Mogą to być niewielkie odcinki, ale codziennie. Bardzo się cieszę, że ówczesne badania zostały przeprowadzone tak dokładnie, gdyż byłam pewna, że mogę prowadzić samochód i w żaden sposób nie będę zagrażała sobie ani innym.
DOFINANSOWANIE
Ponieważ orzeczenie uzyskałam pod koniec czerwca, a nie mieszkałam wówczas w Lublinie, postanowiłam z rozpoczęciem kursu poczekać do września. Pod koniec sierpnia dowiedziałam się o możliwości dofinansowania kursu w ramach programu „Aktywny Samorząd”. Złożyłam wniosek i czekałam na rezultat. Pozytywna odpowiedź przyszła dokładnie 19 grudnia. W przerwie świątecznej podpisałam umowę i mogłam zapisać się na kurs.
KURS
Wykłady były bardzo fajne. Po części teoretyczne przyszła pora na praktykę. Potrzebowałam samochodu z automatyczną skrzynią, modułem ręczny gaz – hamulec oraz gałką na kierownicy. Szkoła, do której się zapisałam posiadała jeden samochód w automacie oraz pozostałe przystosowania montowane w razie potrzeby.
Pamiętam swoją pierwszą jazdę. Odbyła się ona na placu manewrowym i byłam bardzo za to wdzięczna instruktorowi. Kolejne początkowe lekcje to trasa, czyli jeżdżenie drogą, gdzie nie było potrzebne częste hamowanie, żebym oswoiła się z samochodem, a dopiero potem miasto.
Następstwem korzystania z ręcznego gazu i hamulca jest to, że kierując nie posługiwałam się w ogóle nogami, ale niestety musiałam się nauczyć prowadzić samochód trzymając jedną rękę na kierownicy, drugą zaś niezależnie obsługiwać dźwignię z gazem i hamulcem. Podczas pierwszych godzin jazdy wyraźnie mi brakowało tej jednej ręki na kierownicy i czasami skręcając miałam ochotę odruchowo złapać kierownicę też prawą ręką.
Nie mogłam tak zrobić, bo wtedy puszczałam gaz i samochód zwalniał. Miałam też problem z „prawymi zjazdowymi” na skrzyżowaniu i właściwie była to rzecz, której jako ostatniej nauczyłam się na kursie.
Niestety 30 godzin jazd, to dla większości osób niepełnosprawnych, a w tym także i dla mnie, za mało. Musiałam dużo godzin dokupić.
Do samochodu, na którym odbywałam kurs nie był przypisany żaden instruktor, lecz zmieniali się oni w zależności od grafiku. Co za tym idzie w czasie kursu zetknęłam się z różnymi instruktorami. Wszyscy instruktorzy byli w pełni sprawni. Niektórzy z nich nie zwracali większej uwagi na moją niepełnosprawność, po prostu montowali przystosowanie i w drogę.
Inni zaś rozumieli, że pewne rzeczy mogą mi zająć więcej czasu i pomagali mi znaleźć sposób kierowania, który dla mnie będzie najwłaściwszy. Pamiętam też instruktora, który mówił otwarcie, że bardzo lubi jeździć z osobami niepełnosprawnymi, niesamowicie potrafił podnieść na duchu oraz dawać konkretne i trafne uwagi a przy tym był niesamowicie cierpliwy i wyrozumiały. Niestety był także instruktor, który nie chował niechęci do osób niepełnosprawnych oraz wyraźnie słownie wyrażał swoją dezaprobatę do ich i mojej jazdy oraz ewentualnego prawa jazdy.
Mając możliwość stykania się z różnymi instruktorami zauważyłam iż osoby w pełni sprawne czasami nie do końca zdają sobie sprawę z troszeczkę innego funkcjonowania ON, a także nie rozgraniczają poszczególnych rodzajów niepełnosprawności, lecz wszystkich niepełnosprawnych traktują tak samo. Chodzi mi tu o to, że ja jako osoba z czterokończynowym porażeniem poruszająca się o kuli, nieco inaczej mogłam manewrować rękoma niż np. osoba z rozszczepem kręgosłupa poruszająca się na wózku. I paradoks polega na tym, że to mi może być ciężej, bo ja mimo, iż chodzę bardziej samodzielnie, mam też porażone ręce i wszystko nimi robią wolniej. Dla niektórych fakt, że osoba na wózku robi to w taki sposób, oznaczał, że ja powinnam to robić co najmniej równie dobrze.
EGZAMIN
Po skończonym kursie nadszedł czas na egzaminy państwowe. Najpierw część teoretyczna, zdawana na komputerze w WORDzie. Miałam kilka podejść. Za każdym razem pan w punkcie obsługi, gdzie zapisywałam się na egzamin był bardzo miły. Na samym egzaminie egzaminator również. Pytał czy mi nie pomóc, pomagał, był bardzo życzliwy. Część teoretyczną zdawałam na takich samych zasadach, jak osoby w pełni sprawne. Miałam taką samą ilość czasu, ale mi on spokojnie wystarczał.
Część praktyczną zdawałam na tym samym samochodzie, na którym uczyłam się jeździć, wypożyczonym z mojej szkoły jazdy. Dzięki temu za część praktyczną płaciłam połowę normalnej ceny egzaminu. Zasady egzaminacyjne były takie same, jak w przypadku pozostałych samochodów. Jednym z zadań była obsługa samochodu, co do której konieczne jest podniesienie maski. Wiedziałam, że sama nie dam rady. Wszyscy, których pytałam, czy na egzaminie mogę liczyć w tej kwestii na pomoc mówili, że powinien mi pomóc egzaminator, ale nie byli tego całkowicie pewni. Więc na egzamin szłam trochę z bijącym sercem odnośnie maski. Jednego byłam pewna, że na pewno tego nie zdam za pierwszym podejściem, więc już było mi wszystko jedno, czy obleję z powodu maski, czy jakiegoś innego. Obawiałam się też ewentualnych przykrych uwag przeprowadzającego egzamin. Kiedy nadszedł czas egzaminu praktycznego, wywołana podeszłam do samochodu. Egzaminator poinformował mnie w samochodzie krótko o przebiegu egzaminu, sprawdził dowód osobisty a następnie poinformował jakie zbiorniki mam wskazać. Zanim wysiadłam z samochodu, maska była podniesiona, zanim skończyłam wskazywać zbiorniki, maska była zamknięta. I ruszyliśmy. Najpierw na łuk, potem na miasto. Po jakiejś pół godzinie zaczęłam się denerwować, że coś ten egzamin za długo trwa, ale pomyślałam, że skoro nikt mnie nie wyprasza z samochodu, to co mi szkodzi, jadę dalej. I tak dojechałam z powrotem do WORDu. Tam zatrzymałam się i egzaminator powiedział, że zdałam.
PODSUMOWUJĄC
Cała nauka jazdy od momentu pierwszego wykładu do egzaminu praktycznego w WORDzie zajęła mi 1 rok, 1 miesiąc i 2 dni. Wydałam sporo pieniędzy na dodatkowe jazdy oraz czasami na taksówki. Kosztowało mnie to bardzo dużo nerwów: czy uda mi się uzyskać to prawo jazdy i czy ten mój cały wysiłek nie pójdzie na marne. Dziś wiem, że było warto. Było to największe jak do tej pory przedsięwzięcie w moim życiu. Dzięki niemu nie tylko nauczyłam się prowadzić samochód, lecz przede wszystkim przekonałam się, że warto jest marzyć nawet jeśli nasze marzenia nigdy by się miały nie spełnić, a także nauczyłam cierpliwości.
Gdybym teraz mając to doświadczenie, miałabym jeszcze raz zapisać się na kurs, to bez wątpienia podchodziłabym do tego z większym dystansem i spokojem, niczego nie zakładając i niczego sobie wewnętrznie nie narzucając. Podejrzewam, że wtedy o wiele szybciej uzyskałabym to prawo jazdy.
Natalia Bartnik