BIULETYN INFORMACYJNY OSÓB NIEPEŁNOSPRAWNYCH
Małgorzata Sikorska - uśmiechnięta kobieta w średnim wieku, ubrana w sukienkę w kolorowe prążki z blond włosami do ramion siedzi na kanapie. Na kolanach trzyma biszkoptowego labradora - przewodniczkę Rubinkę.

Małgorzata Sikorska: Zawsze idę dalej zwracając twarz ku słońcu

Na okładce tomiku wierszy autorstwa naszej dzisiejszej bohaterki, Małgorzaty Sikorskiej, redaktorka Elżbieta Bajkiewicz-Kaliszczuk napisała:

Małgorzata Sikorska nie wie, jak teraz wygląda. Pamięta siebie sprzed wielu lat, chyba dlatego nie zmienia swojej fryzury. Nie zna obecnej twarzy męża, córki i syna. Nie zobaczyła nigdy żadnego ze swoich wnucząt, ale zna je doskonale, czyta im bajki, które sama dla nich pisze. (…) Zaczęła "pisać", kiedy straciła wzrok. Układa w pamięci poszczególne linijki tekstu, uczy się ich, zamienia słowa, poprawia, a kiedy uznaje, że teksty są gotowe, dyktuje je do zapisania mężowi.

A co pani Małgorzata mówi sama o sobie? Zapraszamy do świata pełnego słońca i spełnienia:

Czy pisanie jest moją pasją? Nie. Pasja kojarzy mi się z czymś szczególnym; czymś, co nas fascynuje, czemu oddajemy  się w całości. Moją pasją jest życie. Samo życie. Obserwacja życia. U mnie to wszystko przebiegało trochę inaczej, bo ja od dawna żyłam w dwóch światach – w pierwszym, w którym widziałam i drugim teraz, którego  nie widzę, ale jednocześnie widzę: obserwując, czując, słuchając. No tak to jest, tak to wygląda. Akceptuję to. Jestem osobą spełnioną: kobietą, żoną, matką, babcią.

Gdy straciłam wzrok, dużo przyjaciół odeszło, zostało parę osób. To tak się wszystko dzieje, gdy los zsyła takie niespodzianki w życiu. Na szczęście należę do osób, które nie poddają się. Muszę też sobie wiele rzeczy wybaczyć albo przetłumaczyć. Ale zawsze idę dalej zwracając twarz ku słońcu, bo słońce jest dla mnie źródłem radości, ciepła, życzliwości, serdeczności. Wiem, że mam tylko jedno życie tutaj na Ziemi i nie mogę go zmarnować, więc trzeba działać.

Już w wieku 20 lat dowiedziałam się o tym, że kiedyś stracę wzrok. Wiedziałam, że nie będę widzieć, tylko nie wiedziałam, kiedy.  To trwało 20 lat. Los mnie oszczędził, że nie stało się to od razu. Cały świat się na początku młodej osobie zawalił i trzeba było wszystko zrewidować, na nowo poukładać. Nie powiem, że było łatwo. Towarzyszyło mi w tym procesie kilka zasad:

Witaj dzień z uśmiechem.

Przyjmuj to, co Ci los przynosi.

Szukaj pomyślności w każdej przeciwności losu.

Bądź świadomy, że naprawdę prawdziwe szczęście mieszka w nas.

Jeżeli trzeba się wypłakać – płacz.

Zwracaj uwagę na drugiego człowieka i go słuchaj.

Jeszcze jako widząca osoba zapisałam się do Polskiego Związku Niewidomych i tam dosyć czynnie działałam. Między innymi byłam członkiem Komisji Rewizyjnej. Związek bardzo dużo mi pomógł, tam nauczyłam się chodzić z białą laską, co początkowo mnie zupełnie nie interesowało. W PZN zrozumiałam, po co niewidomemu jest pies przewodnik, teraz wiem już po co  – on mi daje wolność i niezależność. Nauczyłam się czynności dnia codziennego wykonywanych bez użycia wzroku. Dlatego mogę  zajmować się w dużym stopniu domem, prowadzę normalnie dom. Piekę gotuję, sprzątam, prasuję, piorę. W wolnych chwilach lubię obejrzeć dobry film, no i słucham muzyki. Lubię też pójść na kawę do sąsiadki i sobie krzyżówki porozwiązywać, żeby umysł dobrze działał.

Latem dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu. Słucham odgłosów życia, przyrody, pracy, sąsiada, stukania młotkiem… Jestem bardzo ciekawa życia i czasem potrafię swoimi pytaniami jak pięcioletnie dziecko zamęczać. Bo ja chcę żyć, ja chcę uczestniczyć w tym życiu, muszę jakoś zrekompensować te 80% bodźców, które odbieramy za pomocą wzroku.

A pisanie książek, bajek dla dzieci i wydanie tomiku poezji? Po prostu Opatrzność czy Los – jak kto woli – spowodowały, że zaczęłam pisać. A czy to jest talent? Nie wiem, jak to określić w moim przypadku. Może późny debiut spowodowany okolicznościami niezamierzonymi. No bo tak to się zadziało. Kiedy już zaczęłam tracić wzrok,  musiałam zająć sobie czas i ręce. Głowa musiała też być czymś zajęta, więc zaczęła głowa sobie przypominać, tworzyć różne bajki wiersze, czekając na wnuki na wydarzenia, które się w życiu zadzieją, siedząc sobie wygodnie na łonie przyrody, na bujance, ze zwróconą twarzą do słońca, bo bardzo lubię przyrodę. Tak zaczęłam tworzyć. Była to miła konieczność nigdy nie sądziłam, ze coś takiego zaistnieje, że ten mój debiut będzie, ekhm, dobrze po sześćdziesiątce. Myślę, że daję radość dzieciom i te swoje przemyślenia w poezji, wierszach, które stworzyłam. Spotkałam się z życzliwością i dobry przyjęciem.

Zaczęło się od wierszy pisanych tym, co mi się w życiu wydarzyło. Później nałożyły się sprawy książeczek dla dzieci. Czekałam na wnuki. Córka wyszła za mąż, syn się ożenił. Pomyślałam, że dobrze by było napisać coś dla ich dzieci. I stąd się wzięły bajki o nosie. Powstały z moich przemyśleń o tym, że nos nasz jest zabawny. Zaczęłam się zastanawiać, jakie mamy nosy w tej naszej przyrodzie, czym mogłoby się dziecko zachwycić. Jak można pokazać te różne nosy – dziobek kury, nosek pieska, do czego one służą. Powstały dwie książeczki.

Odwiedzałam z nimi dzieci w przedszkolach i szkołach. Miałam kilka spotkań z przedszkolakami u nas w Chełmie i w Warszawie. Również w przedszkolu mojej wnuczki. Dzieciom bardzo się to podobało, były takie ciekawe i takie autentyczne. Byłam bardzo zaskoczona i zbudowana ufnością dzieci i prawdziwością, z jaką przyjmują to, co się mówi. I była cisza – nie widząc myślałam, że na sali jest 20 osób, a ich była setka. Co najzabawniejsze – one mnie słuchały. Tak była duża radość, duża radość i wielki stres. Wiedziały, że jestem osobą niewidomą, mówię do nich, czytam i opowiadam nie tylko bajki, ale też o tym, jak funkcjonuję. Dzieci pytają, „a jak pani widzi?” Mówię im, że patrzę palcami, potem biorę do ręki zabawkę, na przykład pluszowego słonia i im pokazuję, ze rozpoznaję trąbę, ogon, uszy; że na podstawie cech charakterystycznych wiem, że to akurat jest słoń. Edukacja poprzez zabawę jest najskuteczniejsza. A na deser oczywiści jest wizyta Rubi – mojego ukochanego psa przewodnika, 7-letniej suni, labradorki. Mój mąż czeka z nią na korytarzu i kiedy wchodzą, to wtedy jest szał i radość ogromna. To już mój drugi pies przewodnik, pierwsza była Andromeda czyli Meda.

Wszystkim trzeba bardzo dużo tłumaczyć: i dzieciom, i dorosłym. Kiedyś mój sześcioletni wówczas wnuk, Mikołaj, przyszedł do mnie z książką i powiedział „Babciu, przeczytaj”. Tłumaczyłam mu, że nie mogę, a on mi mówi „Babciu, jak otworzysz szeroko oczy, to się uda. Otwórz jeszcze szerzej, bo masz zamknięte”. Nie dało się mu jeszcze wytłumaczyć, jak to naprawdę jest.

A dorosłym to chyba trzeba tłumaczyć dużo więcej niż dzieciom. Wymaga to dużo cierpliwości i pokory. Staram się być na ich miejscu. Jako osoba widząca też bardzo wielu rzeczy nie wiedziałam.  Trzeba włożyć dużo pracy w to, żeby ludzie zrozumieli, że nie trzeba pomagać za wszelką cenę, litować się nad osobą niepełnosprawną, bo tego przecież nikt nie lubi. Chcemy być samodzielni. Po prostu wykonujemy pewne rzeczy inaczej.

Mój przepis na szczęśliwe życie? Wydaje mi się, że trzeba mieć dużo pokory, uśmiechu i życzliwości w sobie. Nie starać się powodować złych sytuacji, a jeżeli się już w nich znajdziemy, to szukać ziarna pomyślności w tej przeciwności losu; usiąść, pomyśleć, nie zamykać się w sobie ani nie zadręczać. Trzeba być otwartym, ufnym. Trzeba słuchać więcej niż mówić, bo z tego są większe korzyści. Trzeba przede wszystkim kochać naturę, kochać przyrodę, kochać ludzi, słuchać ich i wspierać. I pomagać. To moja recepta. Ja naprawdę jestem szczęśliwa, pomimo tego, co mi się w życiu wydarzyło.

W kwestii kontaktów z innymi, relacji jestem retro i archeo. Jeżeli uciekniemy wszyscy w świat wirtualny, to nie będzie wzajemnego kontaktu, nici porozumienia. Będziemy mieli bardzo dużo „przyjaciół”, lajków, ale nic nie zastąpi naprawdę bezpośredniego kontaktu z druga osobą, zwykłej rozmowy.

To jest bardzo ważne.  Z całym szacunkiem dla rozwoju technologii – to bardzo potrzebne w szczególności osobom niewidomym czy słabowidzącym, bo o takich rozmawiamy w moim przypadku. Dużo pomaga komórka, która mówi; asystent, który coś tam przypomina, podpowiada, można się porozumiewać, można sobie pisać, jest dyktafon. Wszystko w jednym urządzeniu. Jest to wspaniałe, ale trzeba pamiętać o bezpośredniości bycia jeden przy drugim – tego nic nie zastąpi.

W natłoku bodźców gubimy się, jesteśmy zmęczeni. Dlatego trzeba sobie wybierać pewne rzeczy. Pewne dziedziny, pewne priorytety, które pomogą nam żyć szczęśliwie tu na ziemi, naszej pięknej.

Ważne jest jeszcze to, czy  mamy marzenia, czy też tylko pobożne życzenia. Marzenie jest wtedy, kiedy wyznaczymy sobie dany cel i okres, w ciągu którego je zrealizujemy. A pobożne życzenie to jest wtedy, kiedy coś chcemy, ale nic z tym nie robimy. Jak się na tym etapie poprzestaje, to potem same frustracje. Musimy od siebie wymagać. Trzeba sobie stawiać małe, potem większe wymagania. Wiadomo: małe kroczki poprowadzą nas do  dużego szczęścia, które w życiu nam jest bardzo potrzebne, a którego ja wszystkim Czytelnikom Biuletynu życzę z całego serca 🙂

 

 

Rozmawiała: Anna Bieganowska-Skóra

Zdjęcia: Anna Bieganowska-Skóra

Materiał powstał w ramach projektu “Promowanie aktywności osób niepełnosprawnych w różnych dziedzinach
życia społecznego i zawodowego” realizowanego w okresie 06.06.2023 – 11.12.2023 r.
przez Lubelskie Forum Organizacji Osób Niepełnosprawnych – Sejmik Wojewódzki.

Zadanie publiczne jest finansowane ze środków PFRON przyznanych przez Samorząd Województwa Lubelskiego

UWAGA: Kopiowanie, skracanie, przerabianie, wykorzystywanie fotografii i tekstów (lub ich fragmentów) publikowanych w portalu www.niepelnosprawnilublin.pl, w innych mediach lub innych serwisach informacyjnych wymaga zgody redakcji.

Facebook

Ta strona wykorzystuje pliki cookies, aby zapewnić jak najlepszą optymalizację treści na niej zawartych. Czytaj więcej o polityce prywatności i plikach cookies