Poznajcie Państwo panią Iwonę Ogórek, skarbniczkę Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych „Otwarty Krąg” z Kurowa.
Kiedy zadzwoniłam do naszej dzisiejszej Bohaterki z prośbą o udzielenie wywiadu, pani Iwona powiedziała, że właściwie to nie ma o czym szczególnym opowiadać, bo po prostu robi swoje i to nie jest nic nadzwyczajnego. Od pani Danuty Kuny, pierwszej prezes Stowarzyszenia, wiedziałam, że jest zupełnie inaczej. Udało mi się namówić panią Iwonę na rozmowę. I jaki efekt? Przeczytacie Państwo opowieść o ludziach, miejscach i zdarzeniach. A gdzie pasje? – ktoś zapyta. Między wierszami.
Życiowe deklinacje
Jak to zazwyczaj bywa wzięło się to wszystko z tak zwanego przypadku. Spotkałyśmy się z koleżanką w poczekalni w przychodni w Kurowie. Widziałyśmy sporo ludzi starszych, niepełnosprawnych, którzy na dobrą sprawę nie mieli, co ze sobą zrobić – dzień upływał im między sklepem, lekarzem, apteką. No i Danusia wtedy powiedziała, że może byśmy coś zorganizowały. I tak od słowa do słowa zaczęłyśmy się interesować, w jaki sposób można stworzyć stowarzyszenie. Nie jest to jakaś wielka organizacja, nie mamy żadnego stałego budżetu. Początkowo wydawało nam się, że będzie to po prostu okazja do spotkania, ludzie ze sobą posiedzą, porozmawiają, pośmieją się. Gdy zakładaliśmy stowarzyszenie było nas 16 osób i już wtedy nam się wydawało, że coś fajnego zrobiliśmy. To był rok 2004 a Stowarzyszenie do dziś nie upadło, jak niektórzy wróżyli. W najlepszych latach mieliśmy nawet po 80 członków korzystających z naszych działań. Gdyby chcieć podsumować działalność od początku, to myślę, że się przez „Otwarty Krąg” przewinęło ok. 150 osób. Jest to jedyne wiejskie stowarzyszenie w okolicy. W mieście jest zupełnie inny dostęp do kultury, do różnych form działania. Natomiast tu się porwały takie dwie z motyką na słońce. Czasem jak tak rozmawiamy, to dochodzimy do wniosku, że pewnie drugi raz byśmy się czegoś takiego nie podjęły. Na początku byłyśmy pełne wiary, optymizmu, że można coś zrobić, a potem jak się okazywało, że nie można, to tylko się pytałyśmy z błyskiem w oku: „My nie możemy?! My nie spróbujemy?!” i tak z roku na rok, z roku na rok – minęło już 17 lat i mam nadzieję, że jeszcze trochę tę działalność pociągniemy. Jest potrzeba. Ludzie się garną, przyjeżdżają nie tylko z Kurowa, ale też z okolicznych wiosek. Muszą dojechać, muszą się zmobilizować, dzwonią, pytają kiedy będzie spotkanie, dokąd kolejna wycieczka, co będziemy dalej robić i to jest sens całego działania.
Kobieta działająca – żadnej pracy się nie boi
Zawsze mówiłam, że jestem od wszystkiego – jak trzeba, to sprzątam; jak trzeba, to wychodzę na scenę i śpiewam; jak trzeba, to siedzę i liczę, wypełniam dokumenty. Cieszę się, że udaje mi się prowadzić księgowość Stowarzyszenia gdyż nieważne są niewielkie obroty – zasady są te same. W tabelkach zawsze wszystko musi się zgadzać.
Jeśli się lubi to co się robi, jest dużo łatwiej. Praca zawodowa też mi w tym pomaga – pracuję „w papierkach” więc jestem na bieżąco z przepisami. Zdarza się, że przychodzę do domu i padam, ale to jest nic w porównaniu z satysfakcją, jaką człowiek odczuwa z dobrze wykonanej roboty.
Odskocznią od tych liczb i tabelek jest dla mnie grupa „Refleksja”- Tak roboczo nazwaliśmy grupę naszych członków i tak już zostało. A to śpiewaliśmy piosenki, a to recytowaliśmy wiersze okolicznościowe. Zaczęło to zataczać coraz szersze kręgi – coraz częściej zaczęliśmy wychodzić poza stowarzyszenie i ze specjalnie przygotowanymi programami występowaliśmy w kościołach, Ośrodku Kultury w Kurowie, Domu Chemika w Puławach i na różnych festiwalach np. w Poniatowej czy Kozienicach. No i ja tam jestem taka od przytupu właśnie. Jest mnie wszędzie pełno, chociaż na tej kulejącej nodze bywało ciężko.
Motywatorka
Tak to już jest – nie lubię być na scenie jako ja. Z reguły stoję z tyłu. Natomiast myślę, że wszyscy wiedzą, że jeśli jest jakakolwiek potrzeba – można z tym do mnie jak w dym. Teraz jesteśmy pozamykani w domach. Ludzie nie wychodzą, odizolowani, boją się. Więc trzeba odwiedzić, potrzymać za rękę, pojechać do kościoła i razem się pomodlić, czasem wyciągnąć kogoś z domu, pomóc w odzyskaniu powera.
Staram się zachęcać ludzi, żeby przełamywali swój opór, czasem swój wstyd, czasem nieśmiałość. I to jest piękne, jak zachodzi w człowieku przemiana. Na początku stoi w kąciku i się zarzeka, że tylko troszkę będzie nucił, następnym razem już recytuje kawałek wiersza, potem zaśpiewa. I tak się to wszystko toczy. To są wspaniali ludzie i ogromna satysfakcja. Kiedy wychodzimy na scenę, to sala jest często pełna. Cieszy nas to tym bardziej, że zazwyczaj tematyka jest poważna – np. Powstanie Styczniowe, Polskie wojenne wigilie czy rocznice związane z Janem Pawłem II. Jeśli ktoś, kto ma 70 a nawet 90 lat mówi o wojnie, to jest to inaczej odbierane a zapłatą za wszystko są nierzadkie chwile gdy widzimy łzy w oczach publiczności. To najlepsze podziękowani za wysiłek i często godziny prób. Widać, że nasi artyści schodząc ze sceny są z siebie dumni – ktoś ich oklaskiwał, ktoś słuchał, ktoś się wzruszył i płakał, ktoś dołączył do śpiewu – daliśmy radę. Daje to ogromny napęd. Często też organizujemy imprezy okolicznościowe. Staramy się na bieżąco podejmować aktualne tematy. Ostatnio nawet ktoś w sklepie mnie zapytał, co następnego będzie, co szykujemy, dlaczego nie ma teraz naszych występów. No wiadomo, jest pandemia, boimy się o naszych ludzi, ale jesteśmy ciągle w mobilizacji szukamy tekstów, czekamy aż występy będą możliwe. Mamy nadzieję, ze uda nam się w tym roku zrobić program o kardynale Stefanie Wyszyńskim. Na występy zazwyczaj przychodzi ksiądz, przychodzi wójt, goście z innych organizacji – dla nas jest to istotne, że ktoś ważny dla lokalnej społeczności przychodzi, żeby nas obejrzeć. Na widowni zasiadają nie tylko członkowie naszych rodzin ale ci, którzy chcieli przyjść, ludzie po prostu zainteresowani tematem. Dla naszych artystów to jest bardzo ważne, że swoim występem potrafią wywołać w odbiorcach często silne emocje.
Dla członków stowarzyszenia, już od wielu lat, organizujemy też wycieczki przystosowane dla osób niepełnosprawnych, przez co zwiedziliśmy wiele pięknych miejsc od morza do Tatr. Staramy się też jeździć do kin, filharmonii czy teatrów. Któregoś razu pojechała z nami pani, która strasznie była zaaferowana tym, co się dzieje na scenie. Myślałam, ze może źle się czuje, w czasie antraktu podeszłam i zapytałam, czy chce wody, czy może wyjść na świeże powietrze. Pani mi odpowiedziała, że ona jest pierwszy raz w życiu w prawdziwym teatrze, że zawsze były najważniejsze dzieci, praca, pole… Dla mnie to było niezwykle poruszające wyznanie.
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
Od 2013 roku w moim życiu wszystko jest inaczej. Przyjęłam do swojego serca i domu 3 letnią dziewczyneczkę, stałam się rodziną zastępczą. I wtedy trochę się wycofałam z działania, wiadomo – nie miałam tyle czasu. Klara dziś jest nastolatką, wychodzi ze mną na scenę np.: przebierając się za góralkę, uczestniczy w życiu stowarzyszenia. Dopytuje, co u „naszych” ludzi, chce być wolontariuszką.
Świat zamknięty w kadrze albo w ramce
Bardzo lubię robić zdjęcia, robię ich mnóstwo, próbuje fotografować nie zwracając na siebie uwagi. Według ludzi jestem “ta z aparatem” już się przyzwyczaili, że ja ciągle wśród nich chodzę, wiec nie czują się skrępowani i nie są sztuczni.
Kiedyś, gdy jeszcze pozwalało mi na to zdrowie, bardzo lubiłam chodzić po lasach i fotografować. Moje zdjęcia nawet znalazły się w folderach reklamujących Gminę Kurów. Gdy pojawiła się Klarunia, tego czasu zrobiło się znacznie mniej, więc fotografuję głównie dla stowarzyszenia. Tworzę archiwum naszych działań, kiedyś w albumach, teraz na płytach. Mamy piękne wspomnienia.
Podczas spacerów po lesie zaczęłam zbierać huby i suszyć je, dodawałam korę, kawałki korzeni, mchu czy porostów i robiłam z nich obrazy, które potem były podarunkami dla bliskich mi osób. Zdziwiło mnie, że niektórzy z obdarowanych do tej pory mają te obrazki. Chciałabym kiedyś do tego wrócić.
Dobro wraca
W tym roku miałam dwa takie bardzo wzruszające momenty.
Pierwszy, gdy czekałam na operację i okazało się, że jest ona wstrzymana, ponieważ brakuje krwi. Wieczorem zadzwoniła do mnie koleżanka i powiedziała, że właśnie wraca z punktu krwiodawstwa i pani pielęgniarka powiedziała jej, że wprawdzie ona nie może oddać krwi bo ma anemię, ale żeby się nie martwiła, bo pani Iwona jest już zabezpieczona, przez dwa dni bardzo dużo krwi dla niej popłynęło. Nie podejrzewałam, że ta akcja zatoczy tak szerokie kręgi i że ludzie spoza grona moich najbliższych koleżanek i znajomych też się zaangażują. Proszę mi wierzyć – przepłakałam dwa dni, jak zobaczyłam, ile ludzi na jedno hasło oddało dla mnie krew.
Drugi – kilka tygodni po operacji. Gdy przyjechały do mnie organizatorki wydarzenia, w którym od kilku lat uczestniczę a którego celem jest zbiórka pieniędzy na rzecz wybranego niepełnosprawnego dziecka. Zawsze byłam tam „tą dziewczyną z aparatem”, dawałam fanty na loterię, brałam udział w licytacjach itp. Byłam wzruszona, kiedy organizatorka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że w tym roku część zebranych środków ma być przekazana na moją rehabilitację. Niesamowicie mnie to wzruszyło, popłakałam się wdzięczna za tę pamięć, bo to jest najważniejsze, że ktoś o mnie pomyślał. Dziewczyny przyjechały do mnie z ręcznie wykonanym aniołkiem i życzeniami. Dla mnie najważniejsze było ich serce i ich czas. A pieniądze? oddałam na konto niepełnosprawnego chłopca, dla którego w tym roku zorganizowano zbiórkę. Ja nie umiem brać, zawsze daję.
Marzycielka
Chciałabym jak najlepiej dla Klary, żeby sobie mądrze ułożyła życie. Chcę jej dać jak najwięcej dobra, tyle ile mogę; chce jej pokazać świat i jak można się rozwijać, dać jak najwięcej możliwości, żeby obrała dla siebie drogę na której będzie szczęśliwa.
Kapitał ludzki
Bardzo się cieszę, że w stowarzyszeniu mam przyjaciół, że możemy na siebie w każdej chwili liczyć, jeśli jest potrzeba, to wystarczy jeden telefon i jesteśmy dla siebie. To taki niesamowity „efekt uboczny” naszej działalności. Ja mówię moje niepełnosprytki a oni mówią do mnie Oncia. Nie mamy środków, nie mamy godnego zaplecza, ale mamy siebie i to jest najważniejsze. Zawsze można do kogoś podjechać, porozmawiać, potrzymać za rękę i jakoś od razu robi się lepiej. Cieszę się, że mam w tym wszystkim choć niewielki udział i że jako człowiek żyję nie tylko dla siebie.
Galeria zdjęć
Tekst: Anna Bieganowska-Skóra
Zdjęcia: z archiwum prywatnego Iwony Ogórek
Materiał powstał w ramach projektu “Promowanie aktywności osób niepełnosprawnych w różnych dziedzinach życia społecznego i zawodowego” realizowanego w okresie 01.06.2021 – 10.12.2021 r. przez Lubelskie Forum Organizacji Osób Niepełnosprawnych – Sejmik Wojewódzki ze środków Województwa Lubelskiego.
UWAGA: Kopiowanie, skracanie, przerabianie, wykorzystywanie fotografii i tekstów (lub ich fragmentów) publikowanych w portalu www.niepelnosprawnilublin.pl, w innych mediach lub innych serwisach informacyjnych wymaga zgody redakcji.