Tak kiedyś podczas jakiegoś ćwiczenia integracyjnego opisała mnie koleżanka – rozpoczyna swą opowieść Ryszard Stawiarski – to nie do końca prawda, ale cieszy, że mnie ludzie tak spostrzegają.
W sierpniu na łamach naszego portalu relacjonowaliśmy nietuzinkowe wydarzenie – „Palę gumę w ważnej sprawie”. Chełmski społecznik i biegacz, Ryszard Stawiarski postanowił przebiec na wózku równowartość kilometrową 2,5 maratonu, czyli 100 km na rzecz Stowarzyszenia 25+ Nasza Przyszłość. Wtedy pisaliśmy głównie o tym, co się działo; dziś całą uwagę kierujemy na bohatera wydarzenia. Pan Ryszard – z urodzenia pomorzanin – nie tylko biega, ale również: pracuje w bibliotece, maluje, włada ciętym piórem, bije rekordy, a nawet zdarzyło mu się morsować.
Skąd się bierze pomysły i siły na tyle działań? Po pierwsze z przekonania, z chęci, które biorą górę nad tym, że może się nie chcieć. A po drugie – z genów – to po prostu we mnie jest. Mój Tatuś był bardzo aktywny, był radnym. Aktywność to było jego drugie życie. Zawsze zastanawiałem się, kiedy ja taki będę. I właściwie to się stało. Tata do końca życia był aktywny. Przypuszczam, że ze mną też tak będzie. Działanie jest takie naturalne i będzie trwało jak najdłużej. Tak – to musi być genetyczne – tak to odbieram. To, co dziś robię; co wyprawiam – to bez wątpienia jest po moim Tatusiu.
(fot. z archiwum Ryszarda Stawiarskiego)
Nastawienie do życia takie, jakie teraz mam – pojawiło się po wypadku, ale nie bezpośrednio, bo miałem taki epizod depresyjny prawie 5 lat. Dopóki mnie córka nie zapytała, ile ja jeszcze zamierzam siedzieć w domu. I od tego się zaczęło. Spotkałem ludzi, którzy byli odpowiedzialni za warsztaty terapii zajęciowej. Byłem w nich ponad 3,5 roku. I w pewnym momencie sobie znowu pomyślałem: “Rychu, ile ty będzie tam siedział?” Obudziło się we mnie takie przekonanie, że trzeba coś robić dla ludzi. Założyłem stowarzyszenie, potem stowarzyszenie przekazałem innym. Siedziba stowarzyszenia była w bibliotece. Nigdy w życiu bym się nie spodziewał, że będę tu pracował.
Mam takie nastawienie, podejście w stosunku do innych ludzi. Jestem jaki jestem. Łatwo nawiązuję kontakty. Ludzie lubią przebywać w moim towarzystwie, a ja lubię być sobą.
Czasem ludzie pytają mnie, jak pogodzić spokój pracy w bibliotece z biegiem, żywiołem, energią? Zawsze odpowiadam, że kocham życie, a życie mi się kojarzy z ludźmi. Biblioteka to nie tylko miejsce. Biblioteka to ludzie, którzy przychodzą nie tylko żeby wypożyczyć książki, ale też żeby porozmawiać, a ja jestem gadułą, lubię żartować. Mam takie gadatliwo-optymistyczne nastawienie do życia. I ja po prostu tu parę słów zamienię, tu pożartuję i się przekonałem, że ludziom jest bardzo potrzebne.
To wszystko spowodowało we mnie takie przekonanie, że trzeba wyjść jeszcze dalej. I się zaczęło bieganie – moja pasja i ważna sprawa. Zacząłem spotykać ludzi, którzy mieli podobną pasję; podobne aktywne podejście do życia, na przykład Kasię Stolarczuk, prezeskę Fundacji “Jest otwarte”, osobę po AWF-ie wrocławskim. Jestem pod wrażeniem wszystkich pań z fundacji, dzięki nim mój bieg „Pale gumę w ważnej sprawie” nie tylko się odbył, ale też osiągnął swój cel. Wcześniej nie miałem pojęcia, że tyle wkoło pokrewnych dusz. To życie przygotowało taki plan. Czuję się coraz bardziej zmotywowany.
Codziennie biegam podbieg na ulicy Stephensona: od gmachu do chełmskiego domu kultury w górę. Na tym podbiegu trenuję i pobiłem tam taki rekord: 20 podbiegów. Korzystam z siłowni, dwa razy w tygodniu jeżdżę, jeśli tylko pogoda pozwala. Trenuję ręce, ramiona, żeby mieć tę pewność silnych rak i ramion do biegów.
W moim przypadku podstawą treningu przed takim wydarzeniem są wspomniane podbiegi i siłownia, to mi bardzo dużo daje, pomaga fizycznie i psychicznie. Przed tym biegiem charytatywnym był bieg próbny – 80 km. Dwa tygodnie wcześniej. Niektórzy obawiali się, że to będzie bardzo wyczerpujące. A dla mnie – wręcz przeciwnie- dało mi to dużo siły, pokazało, że mam takie możliwości fizyczne. Im więcej trenuję, tym łatwiej mi pokonywać różne ograniczenia, na przykład wynikające z astmy oskrzelowej. Daję radę.
W zimie mam takie specjalne przednie kółko do wózka, zakładam pod stópkę i mi to ułatwia jazdę po trudniejszym terenie. Planuje trenować w Borku, obszarze leśnym w okolicach Chełma, ale muszę sobie kupić specjalne koła terenowe. Ja tym żyję, to jest dla mnie bardzo ważne.
Nie ukrywam, że mam już nowy plan. Poinformowałem prezes Fundacji, że chcę podjąć się kolejnego biegu charytatywnego i to już nie będzie 100 km. To będzie 200 km podzielone na 4 etapy i to jest mój cel, na rzecz Hospicjum Domowego im. ks. kan. Kazimierza Malinowskiego.
Żeby motywować siebie i innych zamieszczam na Facebooku zdjęcia z różnych wydarzeń. Nie znaczy to, że cały czas biegam. Gdy się nic nie dzieje, lubię wracać do tych aktywnych chwil i udostępniam wspomnienia, wracam do nich, pokazuję zdjęcia jeszcze raz. Nie po to, żeby się chwalić, ale żeby zmotywować ludzi do aktywności. Chcę powiedzieć: “Słuchaj, ja to robię i ty też możesz!”
Nie lubię słowa celebryta, nie myślę o tym, ale docierają do mnie głosy, że trochę tak jestem odbierany, że do ludzi dotarła wiadomość, że jestem, że istnieję. Szczególnie po sierpniowym biegu. Zdarza się, że spotykam ludzi na ulicy “dzień dobry – dzień dobry”, fajnie, że ktoś to zauważa, ale dużo ważniejsze jest to, żeby inni nabrali przekonania, że też tak mogą. Nie tylko osoby z niepełnosprawnością.
Przekonałem się, że w takich konkretnych działaniach bardzo ważne jest to, że mamy jakieś wsparcie. Mogę mieć nastawienie, mogę mieć osobowość, ale wsparcie innych ludzi, którzy mają podobne podejście, to jest dodatkowy element, który pobudza do działania. Nawet mała pomoc w ważnym momencie, może finalnie okazać się bardzo dużą pomocą. Wielka radością może być to, że z kogoś się wydobędzie to dobro. To takie moje rozszerzone motto.
Zrobiłem sobie taki przelicznik życiowy, jaki byłby świat, jacy byliby ludzie, bo wiadomo: świat to ludzie, gdyby więcej okazywali sobie życzliwości, więcej dobroci. Dobrych działań w stosunku do siebie nawzajem. Czy świat nie byłby inny?
Sport to nie wszystko. Lubię bawić się słowem. Przekładam na swoiste aforyzmy to, co wynika z moich obserwacji, z moich wniosków, ale nie chciałbym, żeby to było na poważnie. Dlatego reaguję żartobliwie. Jeżeli to się komuś podoba, a widzę, że się podoba, to tylko się z tego cieszę. Czy to twórczość? Nie powiedziałbym. To jest coś, co jest na bieżąco. W krótkiej formie zawieram życiowe prawdy. Nauka plus uśmiech pod nosem.
Kiedyś czytałem półgłosem albo głośno Mickiewicza, Kraszewskiego, Brzechwę i dzięki temu rym usadowił mi się w głowie. Uważam, że jeżeli krótko rymem coś się przekaże, to to może być łatwiejsze do zrozumienia przez kogoś. Ważne, żeby unikać przesady.
Coś tam jeszcze próbuję rysować – takie humorystyczne rysunki ptaków – powstały dla mojej wnuczki najmłodszej – Lenki, która jest po poważnej chorobie. Zrobiłem to dla niej. Może uda nam się to zlicytować specjalnie dla niej. Widzę, że ten pomysł coraz bardziej jej się podoba. Zaczynam się budzić, żeby coś robić w tej dziedzinie znowu robić. Bo u mnie jest coś takiego: piszę, maluję, rysuję, a potem mam kilka lat przerwy i znowu wracam. Doszedłem do wniosku, że chyba muszę się bardziej nad tym skupić. Jak zaczynam coś robić, to się bardzo w to wciągam.
Jakie są moje kolejne wyzwania? Nie wiem. Lubię aktywność. Dla mnie to jest bardzo ważne. Czuję w środku w sobie, że mógłbym coś jeszcze więcej, ale o co chodzi to nie wiem jeszcze. W tej chwili zajmuję się czymś, o czym kiedyś bym nie pomyślał, że mogę to robić. Myślałem, że okres powypadkowy przerwie wszelki moje aktywności, a tu okazało się inaczej, że pewne rzeczy robię jeszcze bardziej intensywnie niż wcześniej. Spotykam więcej ludzi.
Kiedy zrezygnowałem z prowadzenia stowarzyszenia, rozmawiałem z jedną panią dyrektor i jej powiedziałem, że przechodzę na emeryturę społeczną. “Mam dla pana złą wiadomość, panie Ryszardzie – odpowiedziała – społecznicy na emeryturę nie odchodzą”. No i prawdopodobnie tak jest.
Co ja będę robił? Przekonałem się o jednym. W rzeczywistości my o tym nie myślimy, nie bierzemy tego pod uwagę, ale duży wpływ na to, jacy jesteśmy, co robimy, co jeszcze możemy robić, a co może być ważne i potrzebne, to ma Życie. Przekonałem się osobiście, że Życie potrafi zaplanować, pomóc nam we wszystkim, to jeszcze nadzorować to tak, żebyśmy mogli to osiągnąć. Dzięki temu życie poddaje mi inne propozycje możliwości.
Musimy mieć przekonanie, nastawienie – jeśli nie spróbujemy, to się nie przekonamy.
Warto żyć życiem dla Życia. A Życie to ludzie.
Oczywiście mam takie marzenia…. Mam takie osobiste marzenia… Chciałbym się wybrać na szczyt Kilimandżaro. Parę lat temu była organizowana taka wyprawa – trzeba wykazać jakąś aktywność. Gdyby mi ktoś coś takiego zaproponował, podejrzewam, że bym się zgodził.
Chciałbym też pojechać do Paryża. Może życie to będzie nadzorowało i może się spełni?
Bo często jest tak, że gdy coś jest człowiekowi potrzebne; coś bardzo by się chciało, a to nie jest złe, to zawsze jest tak, jakby to było nadzorowane przez życie. Nieraz bywamy tym bardzo zaskoczeni.
Chciałbym w tym życiu jak najwięcej, jak najlepiej. Gdyby pojawiły się możliwości wzięcia udziału w tym, czego jeszcze nie znam, czego nie robiłem, to w to wchodzę. Kiedyś byłem bardziej oporny.
Gdy pokonuję sam siebie, to mnie to jeszcze bardziej motywuje. Można? Można!
Nie myślę o wózku, nie myślę o niepełnosprawności. Wózek mi pomaga w wielu czynnościach. W pracy – bez wózka bym sobie nie poradził. W biegach – bez wózka też by się to raczej nie odbyło. Osoby, z którymi biegam nie mówią, że ja jadę, ale że biegnę. To pomaga i motywuje. Uświadamiam sobie “Rychu, fajnie. Nie jest do końca idealnie, ale żyjesz. Angażujesz się i to jest takie fajne.
Opowieści wysłuchała: Anna Bieganowska-Skóra
Zdjęcia: (jeśli nie zaznaczono inaczej) Magdalena Smyl