BIULETYN INFORMACYJNY OSÓB NIEPEŁNOSPRAWNYCH
Renata Tkaczyk - kobieta w średnim wieku, kręcone włosy, ubrana w futerko w kolorze pudrowy róż. Z delikatnym uśmiechem patrzy w obiektyw

Renata Tkaczyk: Kocham siebie za to, jaka jestem!

Skąd bierze się w ogóle siłę, żeby mimo własnych trudności, robić coś nie tylko dla siebie ale też na rzecz innych osób? Miałam taki zawód: zajmowałam się osobami niepełnosprawnymi, byłam również wolontariuszką.

Ta praca sprawiała, że czułam się szczęśliwa, taka wolna, spełniona. Miałam wrażenie, że mogłabym zrobić wszystko. Tej siły dodają mi zawsze: wiara w Boga i moja silna wola. Tak się w życiu potoczyło, że od 10 lat jestem sama i nie mam na kogo w rodzinie liczyć, bo mąż, dziecko, rodzice odeszli do domu Ojca. Bardzo chętnie wychodzę z domu – żeby spotkać się, żeby pomóc innym. Mam bardzo dużo tej siły. To, że pomagam komuś oprócz siebie, to jest dla mnie duży sukces; to jest siła nie do ogarnięcia. Nieważne, czy pada deszcz czy sypie śnieg – jeśli się zobowiążę, żeby gdzieś być i coś zrobić to to jest dla mnie priorytetowe. Gdy miałam zbierać dary na rzecz Akcji „Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę”, mimo największej śnieżycy, jako pierwsza dotarłam do supermarketu. Zanim pojawili się kolejni wolontariusze, ja już zdążyłam poustawiać pudełka, przygotować się do zbiórki. Po drodze utknęłam w zaspach, ludzie mnie ciągnęli, pan dozorca odśnieżał przede mną chodnik. I kiedy dotarłam na miejsce, to powiem Ci szczerze: byłam bardzo szczęśliwa. Byłam bardzo szczęśliwa, mimo tak dużego wysiłku czułam ogromną radość. Staram się cieszyć z każdej rzeczy, którą osiągnę. Teraz się zmagam z tym, żeby dostać większe mieszkanie – takie, w którym mogłabym się poruszać się na wózku inwalidzkim. Czasem słyszę od osób, które stają na mojej drodze „jak nie Ty, to kto?”, to daje siłę, to motywuje. Zawsze dawałam innym 100% siebie. Nieraz bardzo mnie bolały i bardzo raniły reakcje ludzi, ale nigdy się nie poddawałam. Wiadomo, że są różne chwile. Czasem człowiek dostanie jakąś złą wiadomość, to pójdzie i się wypłacze. Na przykład, lekarze stwierdzili, że moja noga nie jest do uratowania, ale dla mnie ważne, że mam tę nogę i jak włożę ortezę czyli sztywnego buta, to się jeszcze poruszę na tej nodze, chociaż dużą mam dysfunkcję. Gdy coś się dzieje nie po mojej myśli, wstaję, otrzepuję się i idę dalej.

Gdybym nie pracowała w hospicjum, to bym nie miała takiej praktyki i takiej siły. Tam trzeba naprawdę siły mieć dużo, żeby patrzeć jak umiera ci jeden z pacjentów czy pacjentek. Na początku było to na tyle dla mnie straszne i bardzo trudne, że po śmierci pacjenta musiałam brać 2-3 dni urlopu, żeby ochłonąć, bo nie dawałam rady wejść do pokoju tej osoby, żeby zrobić cokolwiek. Później wytłumaczyła mi wiele bardzo mądra pani kierownik. Powiedziała, że to nie jest sztuką pokazać, że się boję. Zapytała mnie, czy ja sama odchodząc nie wolałabym zobaczyć czyjegoś uśmiechu. Powiedziała: „Daj uśmiech temu człowiekowi. Zobaczysz, jak będzie Ci lżej”. I tak właśnie robiłam – okazało się, że miała świętą rację.

Czy te wszystkie doświadczenia zawodowe sprawiły, że mi łatwiej było przyjąć własną niepełnosprawność? Nie. Na pewno nie. Nie przyjęłam tego z pokorą. Trochę się to zmieniło, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że Pan Bóg mnie uchronił przed tym, że nie usiadłam całkowicie na wózek, tylko jeszcze mogę o kulach przejść po schodach, w obrębie swojego domu czy na przykład do sklepu. Takie chodzenie to też duży wysiłek, ale jak trzeba, to mogę. Nie poddaję się, leki biorę, zastrzyki biorę i tak ciągnę to do przodu.

Wiadomo, jest różnica między tym wcześniejszym życiem, które miałam i tym teraz – z niepełnosprawnością. No, wiadomo, że pewnych rzeczy nie pogodzimy, żeby nawet nie wiem co. Początkowo pogodziłam się z tym, że niektóre rzeczy się nie wydarzą, odstawiłam je na tor boczny, ale potem zwróciłam uwagę sama sobie, że dlaczego pozwalam na to, żeby coś przeciekało przez palce; dlaczego ja mam sobie nie pozwolić na to czy na tamto. Dlaczego mam uznać, że coś mi się nie należy.

Moja sytuacja może wiele wnieść w życie innych osób. Ja cały czas o coś walczę. Pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej. Zawsze była walka o przetrwanie; o to, żeby wyprostować to swoje życie. Od 22 lat zajmuję się zdrowieniem własnym oraz zdrowieniem dzieci, które pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych. Wkładam w to całe serce. Daje to ogromną satysfakcję. Widzę, jak mnie to bardzo zmieniło. Do tego przez 6 lat co wakacje jeździłam na dwutygodniowe turnusy z osobami niepełnosprawnymi w ramach Drabiny Jakubowej. Spędzaliśmy razem fantastyczny czas – wycieczki, wyjścia, rekolekcje. To było naprawdę niezapomniane – ta radość Basi czy Kamila; ten uśmiech to zawsze w sercu zostanie. Teraz już nie jeżdżę i bardzo mi trudno się z tym pogodzić. Został nam kontakt telefoniczny i wirtualny na święta czy imieniny.

Ubieram się bardzo kolorowo i ten kolor to jest odzwierciedlenie mojej tożsamości, mojego samopoczucia. Odzwierciedla to, czego pragnę w swoim życiu. To mój charakter.  Zawsze sobie powtarzam, że ci, co zauważają mnie, są warci tego, żebym ich pokochała. Nie zamykam się na świat. Zamknąć się można zawsze. Czasem na przykład ze zmęczenia. Ale przychodzi nowy dzień, dziękuję Najwyższemu, że mogłam otworzyć oczy i mogę to wszystko zmienić. Życie bez marzeń, bez żadnych pragnień, to nie jest życie. To taki marazm, który powoduje, że nasze serca się zamykają, nasza miłość się zamyka, nasze oczy się zamykają. Dużo rzeczy, które można by było zmienić w diametralny sposób, ale my nie chcemy tego zmieniać, bo nam tak dobrze. Pozornie dobrze.

Moje marzenia? Dużo ich jest. Ale tym największym na ten moment jest to, żebym miała mieszkanie, taki azyl i przestrzeń, w której można poruszać się wózkiem; w którym jest dostosowana łazienka.

Chciałabym bardzo pojechać do Portugalii oraz do Guadalupe. Mam dużo marzeń, mimo że się zmagam z różnymi sprawami, z barierami, które sprawiają, że brakuje mi czasu na różne rzeczy.

Bariery… Szczerze trzeba przyznać, że dużo zdrowia kosztują… I czasem ta obojętność osób, których nie dotyka niepełnosprawność. Jest naprawdę mało życzliwości i wciąż jeszcze wiele utrudnień.

Staram się też dbać o siebie, żebym się nie doprowadziła do stanu, w którym będę leżeć i ktoś będzie się mną musiał opiekować. Wiadomo, sytuacja jest taka, a nie inna, ale jak na razie to mi się wszystko udaje.

To jest dla mnie wyzwanie, żeby te wszystkie problemy pokonać, bardzo duże wyzwanie. Zawsze sobie powtarzam, że jak nie ja, to kto. To mnie buduje i bardzo motywuje. I pozwala realizować zamierzenia. Mam też różne plany, które podpowiadają mi inni. Kiedyś ksiądz, który organizuje wyjazdy z niepełnosprawnymi powiedział mi, że powinnam napisać książkę. Żeby dać swoim życiem świadectwo innym, którzy pogubili się w swoim życiu. Żeby pokazać, że można się podnieść po upadkach i mimo wielu trudności być radosnym i uśmiechniętym. Nie mówię nie. Ale jeszcze potrzebuję na to czasu. Co z tego wyniknie – zobaczymy.

Cechy które mnie opisują i pomagają w życiu? To na pewno komunikatywność. Na pewno jestem odpowiedzialna, uczciwa. Umiejętność pomagania innym, wrażliwość, uważne słuchanie, szybka adaptacja, radzenie sobie w trudnych sytuacjach, skuteczność w przekonywaniu, precyzja myślenia, pozytywne, miłe odnoszenie się do innych. Jestem pomocna, ambitna no i według niektórych testów troszeczkę zarozumiała🙂. Kocham siebie za to, jaka jestem!

Rozmawiała: Anna Bieganowska-Skóra

Materiał powstał w ramach projektu “Promowanie aktywności osób niepełnosprawnych w różnych dziedzinach życia społecznego i zawodowego” realizowanego w okresie 01.09.2022 – 10.12.2022 r. przez Lubelskie Forum Organizacji Osób Niepełnosprawnych – Sejmik Wojewódzki ze środków Województwa Lubelskiego.

UWAGA: Kopiowanie, skracanie, przerabianie, wykorzystywanie fotografii i tekstów (lub ich fragmentów) publikowanych w portalu www.niepelnosprawnilublin.pl, w innych mediach lub innych serwisach informacyjnych wymaga zgody redakcji.

Facebook

Ta strona wykorzystuje pliki cookies, aby zapewnić jak najlepszą optymalizację treści na niej zawartych. Czytaj więcej o polityce prywatności i plikach cookies