Bruxella 9.03.1996r.
Pamiętam jaki to był dla mnie wielki cios, w ten wieczór ogarnęła mnie duszność, mieszkaliśmy na drugim piętrze, a ja nie mogłem zejść po schodach o własnych siłach, wtedy pomogli mi przyjaciele z którymi mieszkałem.
Samochodem podjechali pod same drzwi, siadłem z tyłu, lecz podczas jazdy musiałem otworzyć sobie okno gdyż nie mogłem oddychać – a może to była tylko panika, że zaraz się uduszę – jechaliśmy powoli. Inhalator, dostałem go od lekarza który był u nas w mieszkaniu i kazał mnie natychmiast zawieźć do szpitala, był cały czas mi potrzebny. Gdy dojechaliśmy zawieźli mnie na izbę przyjęć, zmierzono mi ciśnienie i pobrano krew oraz podano tlen. Siedziałem z maską tlenową około 15 minut może mniej lub więcej, wydawało mi się, że to wieczność.
Po chwili weszło kilka osób z personelu szpitala, szybko przewieziono mnie na inny oddział, tam pamiętam na jakiejś sali zgromadziło się wokół łóżka na którym leżałem bardzo dużo ludzi. Obudzono mnie dopiero po dwóch dniach. Leżałem na małej sali, podłączony byłem do kroplówki i EKG, wkoło jakieś przyrządy. Po chwili przyszły pielęgniarki które mnie umyły i kazały się ogolić dając mi maszynkę elektryczną. Później przyszedł lekarz wyjaśnił, że musieli mnie wybudzić i że założono mi cewnik dla wykonania dializy gdyż mój organizm był bardzo zatruty. Przez pierwsze dni wożono mnie na badania RTG, USG, gastroskopię, później założono mi cewnik pod prawy obojczyk. Po paru dniach przeniesiono mnie na salę oddziału nefrologicznego z własnym prysznicem, WC, szafą i TV. Pracowała tam Pani Teresa z Polski spod Częstochowy z którą często rozmawiałem. Większość posiłków podawana była w pojemnikach jednorazowego użytku, dżemy, nabiał, cukier, kawa na śniadanie – tam dopiero nauczyłem się pić kawę przy każdym śniadaniu – wędlina, były desery podawane przy każdym obiedzie zawsze jakiś owoc.
Pierwszą dializę miałem na intensywnej terapii gdy mnie uśpili, później wozili mnie na zabiegi gdzie były stanowiska ze sztucznymi nerkami. Na dializach dostałem słuchawki i pilota, każdy miał swój telewizor zawieszony przy suficie. Kiedy leżałem na łóżku przychodzili do mnie lekarze i rozmawiali ze mną po angielsku, słabo znałem ten język, jednak jakoś się porozumiewaliśmy, pytali jak się czuję i o wcześniejsze choroby. Uzmysłowili mi, że będę musiał powrócić do Polski i tam już na miejscu kontynuować leczenie.
Prawie każdy człowiek dotknięty ciężkim schorzeniem ma poczucie krzywdy i zadaje sobie pytanie; „Dlaczego to właśnie mnie dotknęła ta choroba?”.
Czy można znaleźć racjonalną odpowiedź? Po jakimś czasie uzmysłowiłem sobie, że – a dlaczego nie? Nieważne czy jakaś choroba zdarza się raz na 10, czy raz na 100 osób, skoro istnieje to zdarzać się musi, a jeśli musi to może się zdarzyć każdemu, a jeśli tak to dlaczego nie mnie? Pewnie myślicie, że się pogodziłem z tą chorobą, że powiedziałem sobie – trudno taka widocznie była wola Boża?
Otóż nie pogodziłem się z tym! Pomyślałem, że właśnie dlatego padło na mnie, bo ja się nie poddam! Że nie będę do końca życia przedmiotem ludzkiego współczucia i będę walczył!
Jeździłem co drugi dzień na dializy – trwało to 16 lat – w międzyczasie ukończyłem Szkołę Zawodową, Liceum Ogólnokształcące, aż w końcu poszedłem na studia gdzie obroniłem tytuł magistra filozofii. Poznałem wiele miłych osób, bardzo dużo pomogła mi Pani Sylwia Bogusz z Biura Pełnomocnika Rektora ds. Osób Niepełnosprawnych, która zawsze z uśmiechem słuchała i doradzała jak poruszać się w arkanach uczelni oraz Dr Paweł Skrzydlewski, który wprawiał w ruch mój stan ducha.
Uzmysłowiłem sobie, że ja się nie męczę, ale po prostu żyję. Każdy z nas wie jak ważne jest nastawienie psychiczne. Głupi ból zęba czy niestrawność potrafią zepsuć humor, ale też utrudnić jakikolwiek wysiłek umysłowy. Działa to na nasze ciało, przesiąknięci takim stanem psychicznym nie mamy chęci cokolwiek zrobić. Trudno wymagać od kogoś aby miał tyle sił ducha do pokonania trudności. Wiem, że Wymagać każdy może jedynie sam od siebie i to od niego zależy czy weźmie sprawy w swoje ręce.
W końcu nadszedł ten szczęśliwy dzień 29.02.2012 r. Zadzwonił telefon o 5-ej rano, że jest nerka dla mnie i czy się zgadzam, od razu się zdecydowałem. Pojechałem do Warszawy tam przewieziono mnie na salę operacyjną i wszczepiono nerkę. Dużo zawdzięczam Dr. hab. Tadeuszowi Grochowieckiemu, który się mną opiekował. Zawsze kiedy przychodził na wizytę rozmawialiśmy o moim stanie zdrowia i mogłem mu bez żadnego skrępowania zadać każde pytanie.
Optymistyczne słowo zawsze budzi skojarzenia z tym wszystkim co pozytywne a to zwiększa odporność, dodaje nadziei i siły przetrwania.
Jestem świadomy, że w każdej chwili może nastąpić odrzut, lecz trzeba być na to psychicznie przygotowanym. Trudno w takim szczęśliwym okresie powrotu do normalnego życia myśleć o ponownym znalezieniu się na dializach. Trzeba jednak być zawsze na to przygotowanym to bardzo ważne dla naszej psychiki. Wiem także, że zawsze mogę liczyć na profesjonalną opiekę lekarzy transplantologów.
Chciałem się podzielić moim doświadczeniem. Może tym sposobem dodam odwagi osobom niepełnosprawnym i ich rodzinom. Może będzie to mój wkład do pobudzenia świadomości społecznej dla zwiększenia otwartości wobec praw osób niepełnosprawnych. Czasem przychodzi taka chwila, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.
Niech ta myśl Szekspira będzie przewodnikiem dla każdego:
„Przestań narzekać,
na co nie masz rady.
Lecz szukaj rady w tym,
na co narzekasz”W.Szekspir „Dwaj panowie z Werony”
Kamil Artur Kuliński