Maraton – mówi się, że jest to dystans dla ludzi ze stali – oczywiście ja z tym stwierdzeniem się nie zgadzam, powiedziałbym tylko o takich biegaczach, że są to ludzie z pasją, której oddali się całkowicie. Chciałem złożyć relację z mojego ósmego już maratonu – maratonu warszawskiego, który odbył się 25.09.20011r.
Do Warszawy dotarłem w sobotę, w przeddzień biegu. Tym razem uważam, że organizatorzy nie popisali się z umieszczeniem biura zawodów i noclegu, ponieważ było rozmieszczone to w różnych częściach Warszawy.
Na nocleg przybyłem około 19 i po zjedzeniu kolacji, rozmowie ze znajomymi i po kąpieli położyłem się spać.
O 6 rano pobudka, potem śniadanie i wyjazd na start. Poranek rześki-bardzo rześki, zwlekam więc z przebraniem się na ostatnią chwilę, co będzie miało swoje następstwa w postaci nie rozgrzania się.
Po przybyciu na linię startową czekałem już tylko na strzał.
Zanim jednak o samym biegu, chciałbym opisać atmosferę, która towarzyszy nam przed samym startem, otóż panuje duch miłości, przyjaźni, szacunku, a jednocześnie unosi się w powietrzu duch rywalizacji.
Pada strzał i fala biegaczy zalewa całą ulicę, ja po kilkunastu sekundach przekraczam linię startową i pierwsze 10 kilometrów biegnie mi się bardzo lekko, następna „piątka” również bez historii. Po piętnastym kilometrze pierwsze oznaki zmęczenia, mimo to biegnę dalej, na półmetku czas lepszy od zakładanego o dwie minuty, ale już po pierwszym podbiegu zwalniam tempo o jakieś pól minuty na kilometr.
Potem jeszcze ból żołądka spowodowany jedzeniem bananów i zapijaniem ich izotonikami.
Od 27 kilometra zmęczenie jest na tyle duże, że przechodzę do marszu, mięśnie są na tyle obolałe, że nie potrafią podnosić stóp na odpowiednią wysokość, dlatego powłóczę nogami. I tak od punktu z bananami do punktu z napojami bieg przeplatany z marszem, aż opuścił mnie kryzys i w końcu od 37 kilometra mogłem pobiec dalej i tak aż do mety. Wyprzedziłem wówczas około 200 biegaczy, którzy byli już wykończeni.
I jest, widzę w końcu meta, gdzie jeszcze staram się przyspieszyć i wychodzi z tego śmieszny krok jakbym odbijał się od sprężyn a jednocześnie coś przygniatałoby mnie do ziemi.
Teraz żeby jak najszybciej dotrzeć do masażystów i uspokoić obolały organizm.
Tłum jednak jest na tyle duży, że poruszam się w iście ślimaczym tempie, docieram tam jednak i po masażu czuję się trochę lepiej.
Jeszcze jedna informacja, wydaje mi się istotna- jestem weganinem, a więc człowiekiem, który nie je produktów odzwierzęcych i dlatego na takie imprezy muszę wozić ze sobą własne jedzenie
Jeszcze rozmowa ze znajomymi o tym maratonie, co można by poprawić a co zmienić i powrót do domu.
Co prawda nie zrobiłem życiówki, ale i tak jestem szczęśliwy, że udało mi się ukończyć kolejny maraton, wygrać ze swoimi słabościami i polecam tę formę ruchu wszystkim, którzy mogą się poruszać, jest to naprawdę świetny „odsrtesowywacz” i jak już piszę o bieganiu to chciałbym zaprosić wszystkich chętnych na ścieżki biegowe http://bieganie.lublin.pl/ lub na stadion „Startu” co sobotę o godzinie 9:30 przy ulicy Piłsudskiego, gdzie ja trenuję. Jeszcze raz zapraszam.
Andrzej Mrzygłocki – maratończyk.