O tym, że można trenować takie dyscypliny jak rugby i łucznictwo dowiedziałem się od moich kolegów i znajomych, którzy już trenują. Zaczęli mnie do tego zachęcać i namawiać od jakiegoś czasu. W końcu poszedłem na trening – na początku było łucznictwo, potem rugby i tak już zostało.
Jestem zawodnikiem Lubelskiej Drużyny Rugby na Wózkach BRAVE SNAILS oraz Integracyjnego Centrum Sportu i Rehabilitacji START. Myślę, że bardziej wolę rugby. To jest taka zespołowa dyscyplina, bardzo dynamiczna, jest dużo ruchu. Łucznictwo też jest fajnym sportem ale bardzo statycznym i spokojnym, wymagającym precyzji, spokoju i skupienia. W rugby chodzi o to, żeby się zgrać z drużyną, bo to jednak jest sport zespołowy. Każdy działa na wspólny sukces. A w łucznictwie no to jestem ja i łuk .
W rugby gramy na specjalnych wózkach sportowych, które mają większy rozstaw kół. Dołem są szersze, takie w trapez – żeby były bardziej stabilne. Dodatkowo mają ramę, żeby w momencie zderzenia zabezpieczyć nogi. Wózek uderza w ramę drugiego wózka, a nie w nogi zawodnika. Na ręce zakłada się rękawki, żeby nie obcierać rąk o koła. No i jesteśmy przypięci pasem, żeby nas w momencie uderzenia nie wyrzuciło z wózka. Nogi też są przypięte pasem, no i rękawiczki zakładamy na dłonie. Rękawiczki są zazwyczaj oklejone na nadgarstkach taśmą, żeby się lepiej trzymały w trakcie jazdy czy żeby nie spadły w momencie napędzania wózka. Trzeba tez pamiętać, że nasze rugby i futbol amerykański to jest co innego – nie mamy kasków jak w przypadku futbolu – tutaj chroni nas rama i to, że jesteśmy przypięci.
Najważniejsza zasada: musimy przejechać z piłką na kolanach przez bramkę przeciwnika, żeby zdobyć punkt. Jednak trzeba pamiętać, żeby nie dać się wypchnąć za linię boiska. Gdy z piłką na kolanach wyjdziemy już ze swojej połowy, to nie możemy wrócić. Zawodnik, który nie ma piłki, może jeździć sobie po całym boisku, ale zawodnik z piłką nie może po wyjechaniu ze swojej połowy wrócić już na swoją połowę. Jeśli tak zrobi – zaliczany jest błąd. I na wyjście z połowy mamy 12 sekund. Na zagranie akcji na połowie przeciwnika mamy 40 sekund, łącznie ze zdobyciem punktów. To jest bardzo dynamicznie i bardzo szybko się dzieje.
Jeśli chodzi o zawodników, to są oni oznaczeni różnymi symbolami, ja mam na przykład tam 2,0 R5 PL. Warto wiedzieć, co one oznaczają:
- 2,0 to jest punktacja – i tu chodzi o to, że dany zawodnik dostaje określoną liczbę punktów zależnie od swojej sprawności między 1,5 a 3,5. Zawodnicy, którzy grają w obronie mogą mieć od 0,5 do 1,5 punktu. A ci, którzy grają w ataku, mogą mieć do 3,5. Im mniej punktów się ma, tym większa sprawność zawodnika.
- R5 – dotyczy odmiany rugby. Ten symbol oznacza osoby z paraplegią czyli porażeniem dwukończynowym. W drużynie gra 5 osób. Może być jeszcze R4 – tak oznaczeni są zawodnicy z tetraplegią, porażeniem czterokończynowym. W jednej drużynie grają 4 osoby.
Co jest takie najtrudniejsze w tym sporcie? Myślę, że koordynacja oczu razem z rękami – żeby się ruszać jednocześnie i rozglądać po boisku za swoimi kolegami z drużyny, żeby przeciwnik też nie mógł nas zblokować. Trzeba przyznać, że rugby bywa dość brutalne – zdarzają się wypadki, zawodnicy przewracają się do przodu, przewracają się do tyłu, na boki, czasem nawet odpadają koła. Zdarzało się, że i krew poleciała.
Łucznictwo pod tym względem jest dużo spokojniejsze. To taka indywidualna dyscyplina. Chodzi głównie o to, żeby zgrać po prostu strzałę z okiem. Żeby utrzymać pozycję zanim się odda strzał i trafić oczywiście w dziesiątkę.
Rugby trenuję raz w tygodniu po 3 godziny, w każdy piątek przyjeżdżam do Lublina. Łucznictwo natomiast trenuję 3 razy w tygodniu po 2 godziny (nie łatwo czasami pogodzić to ze szkołą ale się staram). Łucznictwo mogę też trochę trenować u siebie, bo mogę wziąć z Klubu swój sprzęt. Ostatnio zrobiłem sobie tarczę i mogę normalnie strzelać koło domu. Wiadomo, to nie zawsze jest możliwe – trzeba mieć bezpieczną przestrzeń. Na początku strzelałem z łuku bloczkowego, to było łatwiejsze i wymagało mniej siły. Teraz trenuję na łuku klasycznym i chyba przy nim zostanę. Łuki mają różne siły naciągu, dostosowane do zawodnika, żeby mógł ten łuk naciągnąć i utrzymać, a wiadomo, że przecież nie każdy ma taką samą siłę. Ja mam na przykład naciąg około 30 funtów.
To, co jest dla mnie najważniejsze ogólnie w jednym jak i w drugim sporcie, no to myślę, że każde zwycięstwo, jakiś odniesiony sukces. Po prostu radość, jak się coś zdobędzie. Jak się z czymś wraca do domu. Każdy nawet najmniejszy sukces cieszy.
Największym sukcesem w rugby była dla mnie możliwość pojechania na Mistrzostwa Polski. A w łucznictwie – zdobyte w 2021 roku wicemistrzostwo Polski, pół roku od rozpoczęcia treningów. I niedługo po operacji kręgosłupa, więc to dodatkowo wymagało wysiłku i nie było łatwe, ponieważ jeszcze mnie ten kręgosłup pobolewał.
Czasem widzę, że niektórym ludziom, też sportowcom, od sukcesów to trochę odbija, woda sodowa uderza do głowy. Mam nadzieję, że mnie się to nie przydarzy.
Myślę, że uprawianie sportu nauczyło pokory. Na przykład jak przegram, to się nie złoszczę. W sporcie ważne jest, żeby umieć przegrywać, bo jednak nie zawsze wygrywamy. Parę razy jest tak, że się wygra, ale są też porażki. Nic nie poradzimy.
Jestem osobą niepełnosprawną i dla mnie sport to jest możliwość na ruszenie się z domu, sukcesy, ale też jest to dodatkowa aktywność fizyczna po prostu. Mam czym się zająć. Nie siedzę bezczynnie w domu nie robiąc nic. Jest to możliwość poznania bardzo fajnych ludzi na treningach i na zawodach.
Poza sportem to interesuję się na przykład muzyką – Mama się śmieje, że słucham prawie na okrągło. Nie mam ulubionego gatunku. Słucham wszystkiego, co mi wpadnie w ucho. Czasem Krawczyka, czasem jest to rap, metal czy coś innego. To zależy od samopoczucia i humoru. Rysowaniem też trochę się interesuję. Szkicuję sobie głównie ołówkiem. Wolę to od rysowania na przykład kredkami. Stąd też wybór szkoły – uczę się w technikum na Podwalu na profilu technik reklamy. Mam możliwość rysowania , projektowania, np. ulotek. Podoba mi się, bo lubię różne takie prace manualne.
Moi znajomi ze szkoły wiedzą o moich sportowych zainteresowaniach – jest grupka osób, które to interesuje. Jeden z nauczycieli nawet opisał moje wyczyny na blogu szkolnym.
Ważne jest to, żeby po prostu wierzyć w siebie. Nieważne, co nas w życiu spotkało. Ważne po prostu, żeby wierzyć. Nieważne, ile pracy musimy włożyć.
Trzeba po prostu być zdeterminowanym do tego, iść do przodu, mieć w sobie cierpliwość w dążeniu do celu. Nieważne, jak bardzo chcemy, nie osiągniemy tego z dnia na dzień. Do jakiegoś większego sukcesu nieraz trzeba lat. Nie należy przejmować się tym, że ktoś nam powie, że czegoś się nie da. Słowo „niemożliwe” nie istnieje. Niemożliwe jest tylko w naszej głowie. I tu nie chodzi tylko o sport.
Monika Jaszak: Przychodzi moment, że trzeba pozwolić dziecku żyć na własnych zasadach
A jak to wygląda sportowa kariera Dominika z perspektywy jego Mamy? Pani Monika zechciała podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami.
Na początku było dosyć ciężko, powiem szczerze. Jakoś inaczej sobie to rugby wyobrażałam, a gdy zobaczyłam, że oni tymi wózkami się zderzają, jest ogromny huk, jest sytuacja, że syn przewraca się, już kilka razy się zdarzyło, że się przewrócił. No to jako mama, to już bym pobiegła aby go podnieść. Ale w czasie meczu to nie moja rola, zwykle robi to trener. Mama siedzi twardo na trybunach. Przyznam, że bałam się przy każdym upadku, że Dominik się połamie, że coś sobie zrobi. Na szczęście nie było takiej sytuacji. Upadł. Podnieśli go. Wszystko było w porządku. Myślę, że z każdym treningiem, z każdym wyjazdem na mecze mniej się boję. Widzę, że syn jest taki bardziej pewny siebie, szybszy, bardziej zwinny. Wie, co zrobić, żeby po prostu uniknąć zderzenia. Ewentualnie, jeżeli się zderzy, no to balansuje na tyle, na ile może ciałem w drugą stronę, żeby ochronić wózek przed wywrotką, żeby go z powrotem cofnęło i żeby stał dalej na kołach.
Jak Dominik zaczął trenować łucznictwo, no to było takie w porządku – wielkiej krzywdy sobie nie zrobi. No bo tylko ma wycelować w tarczę i to wszystko.
Później przyszedł mu pomysł na to rugby. No nie do końca byłam przekonana. Ale pomyślałam „no dobra, chce, to pojedziemy” Tak szczerze, to miałam nadzieję, że jednak odpuści sobie to rugby, no niestety stało się inaczej i Dominik jednak zaczął trenować i rugby. Ale nie mogę mu narzucać czegoś, co bym akurat ja chciała. Muszę pozwolić na to, co chce, na to, na co on ma ochotę. Chciał strzelać z łuku – w porządku, możemy jechać na łucznictwo. Trening to jest jakieś wyjście z domu, do ludzi. Dominik spotyka się z różnymi ludźmi, poznaje jakieś ciekawe osoby, ma możliwość pojechania, gdzieś do innego województwa, do innego miasta, więc no to jest zdecydowanie lepsze, niż gdyby zamknął się w domu i ograniczył się tylko do lekarzy, szkoły, rehabilitacji. Niczego więcej.
W tym całym wypuszczaniu syna spod skrzydeł najtrudniejsza była myśl, że bez mamy, to on sobie nie poradzi. Takie przekonanie, że ja muszę być ja muszę mu pomóc. Dominik się śmieje ze mnie, ale tak było. Tym, co robi, udowodnił mi, że no jednak sobie poradzi i więcej potrafi niż mi się wydawało. Tylko trzeba mu na to pozwolić. Ma wtedy możliwość pokazania tego, że on potrafi to zrobić, że da radę.
Regularne trenowanie to też jest wyzwaniem dla rodzica. Kiedy syn jedzie na zawody, jadę do pomocy, jako wolontariusz. Na zawodach łuczniczych wyjmuję strzały z tarczy, zliczam punkty. W przypadku rugby to jest taka pomoc całej drużynie – pomagam włożyć koszulki, rękawiczki, obkleić je taśmą.
Na treningi też trzeba dojechać. Dojeżdżamy codziennie do szkoły, mamy godzinę drogi z domu. Po szkole często trening – na przykład w piątki wypadają obydwa treningi, więc dzień wygląda tak: o 7:00 wyjeżdżamy z domu do szkoły, po lekcjach trening łucznictwa, po treningu godzinka na jedzenie i potem trening rugby. Do domu wracamy dopiero na godzinę 23:00. Calutki dzień spędzony gdzieś tam poza domem.
Jest to duży trud, ale jestem z Dominika dumna, bardzo zadowolona. Cieszy mnie każdy jego sukces, czy on jest duży, czy on jest mały – samo to, że w ogóle ma możliwość pojechania gdzieś i pokazania, na co go stać. Zresztą syn się zmienił, od kiedy zaczął trenować i wyjeżdżać na treningi i zawody. Jest bardziej otwarty. Dużo mówi, bo był taki czas, że on naprawdę mało mówił. Jest śmielszy, pewniejszy siebie.
Oglądanie takiego meczu na żywo podnosi adrenalinę – jest ten huk, to uderzanie wózków o siebie, duże emocje są. Jest szybkość, chłopaki jeżdżą, każdy na drugiego zwraca uwagę, gdzie tę piłkę podać, w międzyczasie jak dojechać do bramki, to trzyma w napięciu. Za każde wjechanie do bramki z piłką oczywiście są wielkie brawa, wielkie sukcesy, bo udało się zdobyć kolejne punkty. Bardzo lubimy jeździć na mecze.
W momencie, kiedy oni nie grają siedzimy na trybunach jako widownia. Zawodnicy nie tylko kibicują, ale tez podpatrują, jak grają inni, czasem lepsi od nich, czasem mistrzowie. Można podpatrzeć, jak grają profesjonaliści i się czegoś nauczyć.
Jak przekonać inne mamy, żeby odważyły się pozwolić dziecku z niepełnosprawnością na tego typu wyczyny? Szczerze mówiąc to nie wiem. Trzeba chyba zdać sobie sprawę z tego, że dziecko na początku jest małe, ale z czasem dorasta. O ile możemy nad nim jakoś czuwać, możemy go mieć po swoim skrzydłami, żeby zawsze w każdej sytuacji ochronić – no to robimy to. Ale przychodzi czas, że nasze dziecko staje się młodym człowiekiem za chwilę pełnoletnim. Na tyle dorosłym, że zaczyna żyć na, że tak powiem, swoich zasadach. Nie możemy ograniczać dzieciom tej wolności, nie możemy im zabraniać, jeżeli chcą coś robić. Zwłaszcza jeżeli wiemy, że to wyjdzie im na dobre. Mimo własnych obaw.
Tak było u nas z tym sportem, no nie mogłam mu zabronić pójścia w kierunku sportu, bo Dominik bardzo chciał. Zresztą zawsze lubił się dużo ruszać, w piłkę lubił grać. Dla niego to było dużo ważniejsze niż takie siedzenie bezczynne. Dodatkowo fakt, że jest niepełnosprawny sprawia, że no nie ma możliwości tak jak każdy zdrowy nastolatek wyjść w każdym momencie, od razu mieć jakąś tam dużą grupkę znajomych, z którymi pójdzie wszędzie.
To jest też dodatkowo forma rehabilitacji. Myślę, że jest to też odskocznia – wiadomo, rehabilitacja jest potrzebna, aczkolwiek, kiedy dziecko ma tylko szkołę i tylko rehabilitację, to po jakimś czasie staje się to nudne. Ono nie chce tego robić, no bo ileż można robić w kółko jedno i to samo? A sport jest taką dodatkową, pełna emocji rehabilitacją. Oprócz tego, że młody człowiek wychodzi do ludzi, ma więcej znajomych, może coś zobaczyć, może osiągnąć akurat to, o czym marzy, odnieść sukces, to dodatkowo się rusza. Wzmacnia swoją siłę, wzmacnia koordynację. Jest bardziej sprawny, na tyle oczywiście, na ile może być bardziej sprawny. Same korzyści. Dlatego trzeba się odważyć i pozwolić dziecku rozwijać pasje.
Rozmawiała: Anna Bieganowska-Skóra
Foto: archiwum prywatne Dominika Jaszaka
Materiał powstał w ramach projektu “Promowanie aktywności osób niepełnosprawnych w różnych dziedzinach
życia społecznego i zawodowego” realizowanego w okresie 06.06.2023 – 11.12.2023 r.
przez Lubelskie Forum Organizacji Osób Niepełnosprawnych – Sejmik Wojewódzki.
Zadanie publiczne jest finansowane ze środków PFRON przyznanych przez Samorząd Województwa Lubelskiego
UWAGA: Kopiowanie, skracanie, przerabianie, wykorzystywanie fotografii i tekstów (lub ich fragmentów) publikowanych w portalu www.niepelnosprawnilublin.pl, w innych mediach lub innych serwisach informacyjnych wymaga zgody redakcji.