Patryk, młody mężczyzna, z błyskiem w oku. Podróżnik i turysta– z rodzicami zjechał pół świata. Wędkarz. Wielbiciel nowych technologii i gier planszowych, zwłaszcza w Rummikubie nie ma sobie równych. Zawsze z uśmiechem na twarzy i w doskonałej komitywie z mamą – jedno mrugnięcie oka i wszystkie słowa są zbędne. W świetnym porozumieniu z tatą-trenerem, w tej relacji pełna współpraca i profesjonalizm, nie ma taryfy ulgowej. Bo, aby dopełnić tę charakterystykę, trzeba dodać: zawodnik lubelskiej boccii. Utytułowany zawodnik.
Patryk na boccię natrafił za dzięki współpracy stowarzyszenia Na Rzecz Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej Ruchowo z Lublina i zamojskiego Stowarzyszenie “Krok za krokiem”. Spodobała mu się ta gra, ponieważ okazała się czymś prawdziwym, szczególnie dla osoby, która – jak mówią jego bliscy – nie ma nic więcej. Sprzężona niepełnosprawność uniemożliwia podjęcie studiów, pracy, innego życia. Boccia dała Patrykowi przede wszystkim rehabilitację, cel w życiu, przyjaciół, wyjazdy, konkurencję, rywalizację, rozwój społeczny i tak dalej. Wszystko to, co w życiu najważniejsze.
Rodzinę Barszczyków można nazwać prekursorami boccii w Polsce. Jak podkreśla mama Patryka, Agnieszka Barszczyk, ten sport zaangażował całą rodzinę – początkowo w Lublinie nikt nie chciał robić bocci – nie była to rozpropagowana dyscyplina. W związku z tym wraz mężem i innymi rodzicami graczy wzięli sprawy w swoje ręce i założyli klub sportowy. Marek Barszczyk, tata Patryka zrobił kurs trenera i kurs sędziego, należał do ogólnopolskich struktur. Do klubu na początku należało 3 chłopaków. Mimo że klub była mały, papierologii i dokumentacji tyle samo, co w większych organizacjach. W pewnym momencie zaczęło to przekraczać możliwości kilku, nawet bardzo zaangażowanych, osób. Pomagał znajomy księgowy, znajomy prawnik i jakoś to szło, ale trudno pracę pogodzić z prowadzeniem organizacji, organizowaniem treningów i zawodów i transportu i kasy itp). Dlatego też podjęto decyzję o zamknięciu klubu, a zawodnicy wraz z trenerem przeszli pod skrzydła Integracyjnego Centrum Sportu i Rekreacji “Start”, gdzie została utworzona sekcja bocci. Dzisiaj klubów w całej Polsce jest bardzo dużo. Jest to sport dla każdego bez względu na stopień niepełnosprawności. Można grać na stojąco, na siedząco, z wykorzystaniem rynny – tak jak zdrowie pozwala, wystarczy spróbować.
Od kilkunastu lat lubelscy zawodnicy stanowią ekstraklasę polskiej boccii. Marek Barszczyk zasłużył sobie na miano najlepszego trenera w Polsce – był trenerem dwóch mistrzów Polski, uczestników Mistrzostw Europy, Świata – do tego trzeba mieć umiejętności i kwalifikacje. Statystyka niebagatelna: 3 zawodników w klubie, z czego dwóch mistrzów Polski i kadrowiczów narodowych.
Patryk gra z zapałem. W ostatnim czasie zmienił styl rzucania- z rzucania górą na dół – jest to coś nowego, zaczęło się to sprawdzać i wniosło taką świeżość do jego stylu grania. Wcześniej miał problemy z dalekimi odległościami – jak zaznacza asystent trenera i mama w jednej osobie – rzucanie górą wiązało się z mniejszą celnością rzutu. Miniony sezon był w związku z tym trochę stracony, dopiero od roku Patryk wprawia się w nowym stylu rzucania. Pandemia ograniczyła liczbę spotkań ze sparingpartnerami, trzeba było rzuty ćwiczyć samodzielnie, nie było możliwości wypróbowania tego stylu na zawodach, w grupie. Ale udoskonalenie dolnego rzutu jest teraz celem nr 1- niby proste, ale zawsze jest to wyzwanie. Nowa strategia przynosi już pierwsze rezultaty – brązowy medal na Mistrzostwach Polski.
Patryk gra w grupie BC2. W tej grupie najtrudniej przebić się do czołówki, ponieważ jest najliczniejsza. Zajęte przez polskich zawodników 8-10 miejsca w Europie to są całkiem dobre lokaty, ale niemedialne. Medialne są miejsca od 1 do 4. Gdyby nasi zawodnicy uplasowali się na tych pozycjach, z pewnością bardziej cała grupa byłaby doinwestowana.
To, w jakiej kategorii gra określony zawodnik, zależy od jego sprawności: czy ma dwie sprawne ręce i jaki ma zakres ruchu, czy chodzi (kategoria: intergracja), czy porusza się na wózku (wspomniane BC2). Są jeszcze rynny i są gracze z asystentem. Przyporządkowania dokonuje klasyfikator międzynarodowy, zawodnicy dostają licencje i wtedy mogą grać na zawodach, zbierać punkty, kwalifikować się do Mistrzostw Europy, Świata czy olimpiady, o której oczywiście każdy marzy.
Rzuty, odległości między bilami są precyzyjnie mierzone, co do milimetra, mimo przyjaźni między zawodnikami, nikt nikomu nie daje forów, nie zalicza “na ładne oczy”. To poważna sprawa – co podkreśla szef polskiej bocci – a nie jakaś tam “gra w kulki”: liczy się każdy punkt, centymetr, milimetr, szczelinomierz wymierzy wszystko.
To, czy zawodnik gra bilami miękkimi czy twardymi zależy od niego samego. To indywidualny wybór. Każdy ma swój komplet bil, z którymi jeździ na zawody. Zawodnicy dobierają do swoich możliwości bile twarde, miękkie albo grają mieszanymi. Przed każdym startem bile są mierzone, ważone, sprawdzane, czy spełniają warunki. Generalnie nie pożycza się ich sobie, chyba że w sytuacjach awaryjnych. Co ciekawe, przed ważnymi zawodami rangi międzynarodowej organizatorzy przysyłają zawodnikom kawałek materiału, z którego wykonana jest nawierzchnia, żeby gracze mogli się dobrze przygotować.
Gra w boccię, to nie tylko rzut. To cała strategia. trzeba zdecydować, czy gra się „do białej”, czy lepiej będzie zastawić przeciwnika, czy zostawić sobie jedną bilę bliżej na kolejne rzuty. Potrzebna jest taktyka i myślenie logiczne. Potrzebny jest spokój i wyważenie emocjonalne – stres jest największym wrogiem.
„To jest bardzo trudne u takich zawodników – mówi Agnieszka Barszczyk – na ich poziomie naprawdę ciężko wypracować grę na luzie. Zwłaszcza takim zawodnikom jak Patryk, dla których boccia jest wszystkim. Nie uczestniczyłam w zawodach przez kilka lat. Gdy po tej przerwie pojechałam z Patrykiem na Mistrzostwa Europy i zobaczyłam, że mu z nerwów drgają nogi i ręce, że on tak to przeżywa, że nie może rzucać, bo mu ze stresu nogi skaczą, to ja po tym meczu najzwyczajniej go spytałam, czy on na pewno chce w tę boccię grać. Zapytałam go, bo to jest ogromny wysiłek. Nawet treningi, które są trochę jak zabawa i okazja do spotkań z kolegami, traktują bardzo poważnie, nie jakieś tam hahaha hihihi , a co mówić o zawodach. Powiedział, że chce”.
Gdy Patryk wkracza na zawodach do akcji, jego rodzice wychodzą z hali.
„On ma coś takiego, że nas szuka po rzucie. Szuka wzrokiem na zasadzie potwierdzenia, czy rzucił dobrze czy źle. Wiadomo: człowiek albo syknie, albo wykona jakiś gest, albo zrobi minę – to jest od nas niezależne. Więc, żeby nie rozpraszać, nie denerwować zawodnika, po prostu wychodzimy”- dodaje pani Agnieszka.
Kiedyś, ktoś zapytał Patryka, co mu dała boccia – odpowiedział, że wszystko. Odkąd gra, jest bardziej samodzielny, otwarty. Dzięki sportowi ma kolegów. Zadania do wykonania. Cele. Jest podziwiany. Na zgrupowaniu kadry w Wiśle, gdzie trenowali również zawodnicy innych dyscyplin, robili sobie wspólne zdjęcia, rozdawali autografy – to było naprawdę ważne. Zobaczyli, że ktoś ich docenia; że to, co robią, jest prawdziwe. Że to nie jakieś tam ćwiczenia, ot odmiana rehabilitacji, ale że to jest sport. I to taki przez duże „S”.
A na zakończenie kilka niesportowych osiągnięć Patryka
Opowieści wysłuchała: Anna Bieganowska-Skóra
Zdjęcia: archiwum prywatne Patryka Barszczyka