O swoich talentach organizacyjnych i nie tylko opowiada dziś pani Danuta Piasecka, działaczka z Biłgoraja, związana ze Stowarzyszeniem Integracyjno-Rehabilitacyjnym Osób Niepełnosprawnych SIRON.
Był czas, kiedy całe moje życie kręciło się wokół stowarzyszenia i działania. Chciałam, żeby ludzie byli zadowoleni, żeby każdy czuł się potrzebny, żeby coś robić, bo wiem sama po sobie jak to jest, gdy człowiek zostaje wykluczony, szczególnie ze sfery zawodowej.
Jest się wtedy na takim bocznym torze. Dopóki pracowałam, ludzie mnie dostrzegali, miałam jakieś stanowisko, coś zależało ode mnie. Spełniałam się zawodowo. Pracowałam jako instruktor kulturalno-oświatowy w RSW Prasa-Książka-Ruch. Organizowałam różne działania kulturalne w klubach wiejskich w okolicznych wioskach. Pomimo że jestem technikiem ekonomistą z wykształcenia dobrze czułam się w tej pracy.
Niestety tak się stało, że wydarzył się wypadek drogowy. No i raptem: muszę leżeć w domu i czekam, co przyniesie czas. Ciągle sobie wyobrażałam, że po prostu wstanę z łóżka i pójdę do pracy. Okazało się, że tak się nie stało , że potrzeba było kilku lat rehabilitacji, żeby móc stanąć na nogi. I dopiero wtedy odczułam to, że nie pracuję. Zmniejszył się krąg znajomych, krąg kontaktów z ludźmi z pracy, chociaż muszę powiedzieć, że jeszcze przez długie lata z niektórymi osobami pozostawałam w kontakcie. Później wiadomo, każdy idzie swoją drogą.
A mi ciągle brakowało szerokiego kontaktu z ludźmi. Pracując miałam do czynienia z wieloma ludźmi i z różnymi środowiskami. Wcześniej ciągle coś się działo – w klubach wiejskich tworzyły się różne zespoły zarówno osób dorosłych jak i dzieci, zapraszane były osoby ze świata kultury i sztuki. A tu nagle – praca została odcięta i trzeba było znaleźć się w nowej sytuacji, w której człowiek zdany jest na pomoc innych, bo sobie sam nie poradzi.
W pewnym okresie życia było mi bardzo ciężko zaakceptować tę sytuację. Podobała mi się wypowiedź jednej z moich koleżanek z turnusu rehabilitacyjnego tzw. „Szkoły życia” organizowanego w przez Szpital w Konstancinie w ośrodku w Warszawie. Powiedziała – a ja to przyjęłam do siebie – że nie da się w pełni zaakceptować sytuacji, w jakiej się znalazłam, ale trzeba nauczyć się z nią żyć.
Dopóki jednak tego nie zrozumiałam, to było ciężko. Zwłaszcza człowiekowi, który do tej pory sam wszystkim pomagał, a teraz nagle stał się zależny od pomocy innych.
Któregoś dnia w biłgorajskiej telewizji zobaczyłam zaproszenie do Stowarzyszenia SIRON. Pomyślałam, że może bym dołączyła, coś by człowiek tam podziałał. No ale na myśleniu się skończyło. Ściągałam, odwlekałam. Od razu w głowie setki argumentów: „a to nikogo nie znam, a to, a tamto”. Człowiek po prostu wycofany był z życia. W pewnym momencie zaczęłam uczęszczać na zajęcia dla osób niepełnosprawnych prowadzone przez inne stowarzyszenie. Zebrała się fajna grupa i ktoś rzucił hasło, że może byśmy jakieś stowarzyszenie założyli. Ktoś inny odpowiedział, że po co zakładać, skoro już jest. No i wtedy zdecydowałam się i chyba w 2011 roku, zapisałam się do stowarzyszenia SIRON.
Nagle okazało się, że mam motywację żeby wyjść z domu; żeby się normalnie ubrać; porozmawiać z ludźmi, że każdy z nas ma jakiś problem, nie tylko ja.
Po około czterech latach tak się złożyło, że zostałam prezesem SIRON. Założenie było takie, żeby kontynuować pracę poprzedników, a jeśli się da, to pewne rzeczy troszkę ulepszyć. Do SIRON-u zaczęło przychodzić coraz więcej ludzi.
Mam taką jedną historię – zawsze jak o niej opowiadam, to łzy cisną się do oczu. Szukaliśmy uczestników do naszego tradycyjnego biegu na wózkach tzw. Wyścigu Asów. Jeden z naszych członków zaprosił do udziału w biegu swojego sąsiada, mężczyznę, który przed laty spadł z wysokości i poruszał się na wózku. Po całej imprezie – wyścigu, obiedzie, itd., ten mężczyzna podjechał do mnie i powiedział: „Słuchaj, ja 15 lat siedzę w domu i nawet sobie nie wyobrażałem, że na wózku mogę iść do restauracji, zjeść obiad i posiedzieć”. Byłam już bardzo zmęczona i mimo bólu nóg i kręgosłupa, była to dla mnie ogromna przyjemność, że ktoś jest szczęśliwy, między innymi dzięki mojej pracy. Warto było ten wysiłek, ból i poświęcenie czasu oddać, żeby chociaż jedna osoba w taki sposób zareagowała. Tej jednej osobie odmieniliśmy życie, przywróciliśmy sens, pokazaliśmy możliwości. W takich chwilach człowiek czuje, że żyje. To było dla mnie takie koło napędowe do dalszego działania jeszcze przez długi czas.
Później posypało mi się zdrowie i zrezygnowałam z przewodniczenia Stowarzyszeniu. Niestety, nie dawałam rady już fizycznie ogarnąć tego, bo praca społeczna to praca na cały etat. Cieszę się, że znalazły się osoby, które przejęły pałeczkę i dalej ciągną działalność coraz bardziej ją poszerzając. Dobrze im to idzie, więc moje wysiłki nie zostały zmarnowane. Takie stowarzyszenia są bardzo ważne zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Dzięki nim dużo ludzi ma gdzie pójść i z kim się spotkać. Działanie daje poczucie bycia potrzebnym, jakieś spełnienie.
Patrząc na to wszystko jestem pewna, że gdybym przed wypadkiem nie pracowała w tej dziedzinie, w której pracowałam, to nie odważyłabym się wejść do zarządu. Mogę powiedzieć, że to faktycznie talent – do organizowania , realizowania pomysłów, reagowania na potrzeby innych. Przychodzi mi to z łatwością.
A z innych rzeczy? Nigdy mnie nie pociągały robótki ręczne, natomiast lubię sobie coś przerabiać w ubraniach. Jak widzę w sklepie na wieszaku jakąś rzecz, która mi się podoba, ale coś tam mi nie pasuje, to się zastanawiam, co z tym można zrobić. No i potem a to szew przesunę, a to dziurkę przeszyję, tu zwężę, tam poszerzę i powiem szczerze, że jestem zadowolona z efektu Wynika to trochę z konieczności ponieważ mam sylwetkę bardzo pokiereszowaną po wypadku, więc muszę dostosować swoje ubranie, aby jak najwięcej zatuszować. Trzeba dopasować ubiór do własnej figury i do obowiązujących trendów. I całkiem nieźle mi to wychodzi.
Powiem też tak na ucho, że jako mała dziewczynka czytałam bardzo dużo książek. Marzyło mi się, że będę aktorką. Zawsze należałam do kółek teatralnych czy recytatorskich, ale potem życie inaczej się ułożyło i do szkoły aktorskiej nie trafiłam.
Ale zamiłowanie do teatru pozostało. Nie wiem czy to jako moja pasja, ale na pewno zainteresowanie. Teraz rzadko bywam osobiście – wiadomo: pandemia, stan zdrowia, odległości więc częściej oglądam teatr w telewizji.
Chciałabym dodać, że w życiu, nie tylko osób niepełnosprawnych, ale wszystkich , powinno być takie przesłanie: nikomu nie szkodzić a jeśli można, to pomagać. Dużo mówi się, że coraz mniej jest ludzkiej życzliwości. Chociaż, szczerze mówiąc, ja tego nie doświadczam. Wszędzie tam, gdzie bywam spotykam się z życzliwością i pomocą innych osób. Czasami spotykam się z jakąś złością czy niechęcią, ale ogólnie rzecz biorąc, trafiam w większości na dobrych i życzliwych ludzi. Ciągle wokół nas ścierają się te dwa światy: tego dobrego i tego złego. Nawet, jak ktoś nam zrobi przykrość, to znajdzie się osoba, która nam pomoże.
Gdybym miała udzielać rad osobom, które mają podobne doświadczenia do moich, to powiedziałabym, żeby szukać pomocy u specjalistów, nie należy bać się psychologa, bo on naprawdę pomaga zmienić myślenie. To po pierwsze. Po drugie: nie zrywać kontaktów, które się miało. Najgorzej zamknąć się w domu i uwierzyć, że nic nie mogę, nic nie zrobię, nic nie jestem warty. To jest właśnie, że tak powiem, klucz do zamknięcia się. Trzeba jakoś znaleźć siłę na to, żeby utrzymać kontakty które się ma, otwierać się na nowe i dać sobie pomóc.
Nic gorszego nie ma od myślenia: „To ja najlepiej sobie posiedzę, poleżę, zostanę w domu”. To do niczego nie prowadzi. Prościej jest narzekać, niż coś z sobą zrobić. Miałam też takie okresy. Nic mi się nie chciało, nie miałam siły. I wtedy moi znajomi mobilizowali mnie, wyciągali z domu, a jak nie mogłam gdzieś dojechać, to przyjeżdżali po mnie. Wiadomo, będąc między ludźmi trzeba się zmobilizować, rozmawiać z innymi, przyjąć inną perspektywę.
Nie zamykajcie się ludzie w domu! To prowadzi do takiej całkowitej izolacji. Bez drugiego człowieka, to jesteśmy samotną wyspą. Trzeba wychodzić do ludzi, trzeba utrzymywać kontakty, bo nikt tego za nas nie zrobi. Jeśli nie będziemy się chociaż odrobinę angażować, to będziemy zupełnie sami.
Opowieści wysłuchała: Anna Bieganowska-Skóra
Zdjęcia: archiwum prywatne Danuty Piaseckiej