Agnieszka Weyssenhoff urodziła się w 1936 roku w Krakowie i tam spędziła wczesne lata swojego życia. Tam też ukończyła Akademię Sztuk Pięknych, na kierunku malarstwo i grafika ze specjalnością tkanina artystyczna i rozpoczęła działalność artystyczną. Los jednak sprawił, że późniejsze życie zarówno zawodowe jak i osobiste związała z Lublinem, o którym dziś mówi, że jest jej ukochanym miastem. Tutaj kontynuowała swoją karierę artystyczną będąc przez lata nauczycielem akademickim w ówczesnym Instytucie Wychowania Artystycznego UMCS. Od 1981 roku jest członkiem Okręgu Lubelskiego Związku Polskich Artystów Plastyków. Jest także autorką Testu Kolorowych Kwadratów wykorzystujących barwę do badania zaburzeń emocjonalnych u osób dorosłych.
Droga zawodowa Pani Agnieszki nie była jednak prosta. Zaangażowanie w pracę wolontarystyczną oraz chęć niesienia pomocy chorym i potrzebującym zaowocowało późniejszą kilkuletnią pracą w charakterze dyplomowanej pielęgniarki w Szpitalu Neuropsychiatrycznym w Lublinie. Gdy po kilku latach Pani Agnieszka powróciła do zawodu artystycznego i rozpoczęła pracę w Instytucie Wychowania Artystycznego, doświadczenia zdobyte podczas pracy z osobami chorymi psychicznie znalazły odbicie w jej pracy naukowej. Łączyła ona wydawałoby się tak odległe dziedziny jak psychiatria i sztuka, która zawsze była nie tylko zawodem ale przede wszystkim życiową pasją Pani Agnieszki.
Pani Agnieszko, proszę przedstawić się Czytelnikom Biuletynu.
Nazywam się Agnieszka Weyssenhoff i pochodzę z Krakowa, gdzie spędziłam młodzieńcze lata życia. Skończyłam tam Liceum Ogólnokształcące i studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych. Sporą część swojego życia spędziłam jednak mieszkając i pracując w Lublinie. Tutaj rzuciły mnie losy, tu mam wielu znajomych, przyjaciół i swoje ulubione miejsca, które w ciągu tych prawie pięćdziesięciu lat mojego pobytu w Lublinie chętnie odwiedzałam. Muszę powiedzieć, że Lublin jest obecnie moim ukochanym miastem. Kocham zwłaszcza urokliwe Stare Miasto z uliczkami: Rybną, Kozią, Archidiakońską oraz pięknie odnowiony Rynek z jego wszystkimi galeriami, restauracjami i kawiarniami. To do nich prawie codziennie wpadałam na kawę, gdy byłam jeszcze młoda i zdrowa. Obecnie po zakończeniu pracy zawodowej oraz z powodu choroby od 4 lat mieszkam w Domu Pomocy Społecznej “Kalina”. Miewamy tutaj wspaniałych wolontariuszy, dzięki którym jeżdżę jeszcze czasem do miasta, chociaż już coraz rzadziej ze względu na stan zdrowia. Mam nieudaną endoprotezę prawego kolana, chodzę z kulą lub z chodzikiem i dalsze wyprawy stają się coraz trudniejsze lub wręcz niemożliwe.
Proszę opowiedzieć jak to się stało, że zainteresowała się Pani twórczością artystyczną, czy ktoś z członków rodziny miał zdolności plastyczne?
Nie, moi rodzice nie mieli takich zainteresowań, natomiast ja od dziecka lubiłam rysować i malować. Interesowałam się muzyką, śpiewałam w chórze Filharmonii w Krakowie, z którego jednak mnie wyrzucili, kiedy zorientowali się że nie umiem czytać nut mimo, że słuch i głos miałam dobry. Dlatego po skończeniu Liceum Ogólnokształcącego postanowiłam pójść na studia artystyczne i dalej rozwijać się w tym kierunku. Ale jak już skończyłam Akademię Sztuk Pięknych to przyszło zwątpienie i wydawało mi się wtedy, że nigdy nie będę malować, bo nie umiem, bo nie potrafię, bo mi się nie uda. Wtedy poszłam do Państwowej Medycznej Szkoły Pielęgniarstwa w Krakowie, do Pani Dyrektor Stefanii Poznańskiej. To była szkoła uniwersytecka, w której wykładali najlepsi profesorowie a Pani Dyrektor wysłała mnie na olimpiadę pielęgniarską, którą udało mi się wygrać. Jednak ja byłam dużo starsza od swoich koleżanek licealistek. Wyglądałam młodo, a tak na prawdę miałam już 34 lata. Z powodu wieku nie mogli mnie przyjąć do szkoły dlatego pojechałam do Lublina. W Collegium Maius przy ulicy Lubartowskiej (dawny budynek synagogi Jeszywas Chachmej), był wydział pielęgniarstwa i tam się dostałam bez egzaminów. Otrzymałam miejsce w akademiku, stypendium, poznałam nowych przyjaciół i tak zostałam w Lublinie na stałe.
Po skończeniu szkoły pielęgniarskiej pracowała Pani przez jakiś czas w zawodzie?
Tak, w Klinice w Abramowicach na Głuskiej prowadziłam zajęcia z psychiatrii ale po jakimś czasie stwierdziłam, że już nie daję rady. Podupadłam na zdrowiu, coraz trudniej było mi dojeżdżać do pracy i wtedy pomyślałam sobie, że może wrócę do pierwszego zawodu. Nigdy nie porzuciłam twórczości artystycznej i cały czas coś robiłam w domu. Nawet w czasie drugich studiów, bo wiedziałam, że tym razem rodzice już nie są w stanie mi pomóc finansowo. Zajęłam się wykonywaniem takich malutkich maskotek, które miały główki wielkości ziarnka grochu a oczy wyszywane nitką. Miałam swoją specjalną walizkę, w której był cały mój warsztat – filce, kleje, kawałki materiałów.
Czy to wtedy podjęła Pani decyzje o zatrudnieniu się w Instytucie Wychowania Artystycznego UMCS?
Tak, bardzo chciałam wrócić do sztuki. Udałam się na Wydział Artystyczny i tam mi powiedzieli, że jeżeli chcę pracować jako wykładowca powinnam zrobić doktorat. Chcieli zobaczyć co sobą reprezentuje i czy uczelni się to opłaci. Idąc do Profesora Stanisława Popka miałam wiele obaw, czy dam radę napisać ten doktorat ale Pan Profesor postawił sprawę jasno, pokazał na stół i mówi: “Tu ma być praca doktorska złożona do 30 – go czerwca, żegnam panią”. Nie miałam więc wyjścia musiałam pisać i obroniłam ten doktorat chociaż przypłaciłam stres bólem korzonków. Praca nosiła tytuł: “Preferencje barw w diagnozowaniu stanów emocjonalnych osób zdrowych i chorych”(Lublin 1991). A potem zaczęłam habilitację, chciałam połączyć psychiatrię ze sztuką “Zależność bazgrot dziecięcych od stopnia choroby psychicznej” ale zabrakło mi świeżej bibliografii.
Proszę powiedzieć jak wspomina Pani pracę ze studentami, czy to zajęcie dawało satysfakcję?
Bardzo dobrze ją wspominam, przynosiła dużo satysfakcji, miałam wielu zdolnych i fajnych studentów. Chociaż muszę przyznać, że z czasem młodzież się trochę zmieniła i nie pracowała już z takim zapałem jak kiedyś. Niektórzy woleli słuchać muzyki podczas zajęć zamiast tworzyć. Muszę jednak zaznaczyć, że nie dotyczyło to wszystkich moich uczniów. Zawsze bardzo lubiłam pracę z młodzieżą i nawet po przejściu na emeryturę prowadziłam zajęcia w ramach zastępstw.
Porozmawiajmy teraz o Pani twórczości artystycznej, czy jacyś artyści, malarze mieli na Panią szczególny wpływ?
Droga zawodowa Pani Agnieszki nie była jednak prosta. Zaangażowanie w pracę wolontarystyczną oraz chęć niesienia pomocy chorym i potrzebującym zaowocowało późniejszą kilkuletnią pracą w charakterze dyplomowanej pielęgniarki w Szpitalu Neuropsychiatrycznym w Lublinie. Gdy po kilku latach Pani Agnieszka powróciła do zawodu artystycznego i rozpoczęła pracę w Instytucie Wychowania Artystycznego, doświadczenia zdobyte podczas pracy z osobami chorymi psychicznie znalazły odbicie w jej pracy naukowej. Łączyła ona wydawałoby się tak odległe dziedziny jak psychiatria i sztuka, która zawsze była nie tylko zawodem ale przede wszystkim życiową pasją Pani Agnieszki.
Pani Agnieszko, proszę przedstawić się Czytelnikom Biuletynu.
Nazywam się Agnieszka Weyssenhoff i pochodzę z Krakowa, gdzie spędziłam młodzieńcze lata życia. Skończyłam tam Liceum Ogólnokształcące i studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych. Sporą część swojego życia spędziłam jednak mieszkając i pracując w Lublinie. Tutaj rzuciły mnie losy, tu mam wielu znajomych, przyjaciół i swoje ulubione miejsca, które w ciągu tych prawie pięćdziesięciu lat mojego pobytu w Lublinie chętnie odwiedzałam. Muszę powiedzieć, że Lublin jest obecnie moim ukochanym miastem. Kocham zwłaszcza urokliwe Stare Miasto z uliczkami: Rybną, Kozią, Archidiakońską oraz pięknie odnowiony Rynek z jego wszystkimi galeriami, restauracjami i kawiarniami. To do nich prawie codziennie wpadałam na kawę, gdy byłam jeszcze młoda i zdrowa. Obecnie po zakończeniu pracy zawodowej oraz z powodu choroby od 4 lat mieszkam w Domu Pomocy Społecznej “Kalina”. Miewamy tutaj wspaniałych wolontariuszy, dzięki którym jeżdżę jeszcze czasem do miasta, chociaż już coraz rzadziej ze względu na stan zdrowia. Mam nieudaną endoprotezę prawego kolana, chodzę z kulą lub z chodzikiem i dalsze wyprawy stają się coraz trudniejsze lub wręcz niemożliwe.
Proszę opowiedzieć jak to się stało, że zainteresowała się Pani twórczością artystyczną, czy ktoś z członków rodziny miał zdolności plastyczne?
Nie, moi rodzice nie mieli takich zainteresowań, natomiast ja od dziecka lubiłam rysować i malować. Interesowałam się muzyką, śpiewałam w chórze Filharmonii w Krakowie, z którego jednak mnie wyrzucili, kiedy zorientowali się że nie umiem czytać nut mimo, że słuch i głos miałam dobry. Dlatego po skończeniu Liceum Ogólnokształcącego postanowiłam pójść na studia artystyczne i dalej rozwijać się w tym kierunku. Ale jak już skończyłam Akademię Sztuk Pięknych to przyszło zwątpienie i wydawało mi się wtedy, że nigdy nie będę malować, bo nie umiem, bo nie potrafię, bo mi się nie uda. Wtedy poszłam do Państwowej Medycznej Szkoły Pielęgniarstwa w Krakowie, do Pani Dyrektor Stefanii Poznańskiej. To była szkoła uniwersytecka, w której wykładali najlepsi profesorowie a Pani Dyrektor wysłała mnie na olimpiadę pielęgniarską, którą udało mi się wygrać. Jednak ja byłam dużo starsza od swoich koleżanek licealistek. Wyglądałam młodo, a tak na prawdę miałam już 34 lata. Z powodu wieku nie mogli mnie przyjąć do szkoły dlatego pojechałam do Lublina. W Collegium Maius przy ulicy Lubartowskiej (dawny budynek synagogi Jeszywas Chachmej), był wydział pielęgniarstwa i tam się dostałam bez egzaminów. Otrzymałam miejsce w akademiku, stypendium, poznałam nowych przyjaciół i tak zostałam w Lublinie na stałe.
Po skończeniu szkoły pielęgniarskiej pracowała Pani przez jakiś czas w zawodzie?
Tak, w Klinice w Abramowicach na Głuskiej prowadziłam zajęcia z psychiatrii ale po jakimś czasie stwierdziłam, że już nie daję rady. Podupadłam na zdrowiu, coraz trudniej było mi dojeżdżać do pracy i wtedy pomyślałam sobie, że może wrócę do pierwszego zawodu. Nigdy nie porzuciłam twórczości artystycznej i cały czas coś robiłam w domu. Nawet w czasie drugich studiów, bo wiedziałam, że tym razem rodzice już nie są w stanie mi pomóc finansowo. Zajęłam się wykonywaniem takich malutkich maskotek, które miały główki wielkości ziarnka grochu a oczy wyszywane nitką. Miałam swoją specjalną walizkę, w której był cały mój warsztat – filce, kleje, kawałki materiałów.
Czy to wtedy podjęła Pani decyzje o zatrudnieniu się w Instytucie Wychowania Artystycznego UMCS?
Tak, bardzo chciałam wrócić do sztuki. Udałam się na Wydział Artystyczny i tam mi powiedzieli, że jeżeli chcę pracować jako wykładowca powinnam zrobić doktorat. Chcieli zobaczyć co sobą reprezentuje i czy uczelni się to opłaci. Idąc do Profesora Stanisława Popka miałam wiele obaw, czy dam radę napisać ten doktorat ale Pan Profesor postawił sprawę jasno, pokazał na stół i mówi: “Tu ma być praca doktorska złożona do 30 – go czerwca, żegnam panią”. Nie miałam więc wyjścia musiałam pisać i obroniłam ten doktorat chociaż przypłaciłam stres bólem korzonków. Praca nosiła tytuł: “Preferencje barw w diagnozowaniu stanów emocjonalnych osób zdrowych i chorych”(Lublin 1991). A potem zaczęłam habilitację, chciałam połączyć psychiatrię ze sztuką “Zależność bazgrot dziecięcych od stopnia choroby psychicznej” ale zabrakło mi świeżej bibliografii.
Proszę powiedzieć jak wspomina Pani pracę ze studentami, czy to zajęcie dawało satysfakcję?
Bardzo dobrze ją wspominam, przynosiła dużo satysfakcji, miałam wielu zdolnych i fajnych studentów. Chociaż muszę przyznać, że z czasem młodzież się trochę zmieniła i nie pracowała już z takim zapałem jak kiedyś. Niektórzy woleli słuchać muzyki podczas zajęć zamiast tworzyć. Muszę jednak zaznaczyć, że nie dotyczyło to wszystkich moich uczniów. Zawsze bardzo lubiłam pracę z młodzieżą i nawet po przejściu na emeryturę prowadziłam zajęcia w ramach zastępstw.
Porozmawiajmy teraz o Pani twórczości artystycznej, czy jacyś artyści, malarze mieli na Panią szczególny wpływ?
Podobno istnieje gdzieś opis moich prac autorstwa Pana dr hab. Wacława Pyczka z KUL-u, w którym mówi o tym, że moje malarstwo i grafiki przypominają twórczość Witkacego i wyróżniają się oryginalnością. Cenę sobie twórczość Witkacego, jednak moim niedoścignionym mistrzem jest Jerzy Duda Gracz. Myślę sobie, że nie potrafiłabym malować tak dobrze jak on.
Wiem, że zajmowała się Pani również grafiką warsztatową. Proszę powiedzieć jakimi technikami graficznymi się Pani posługiwała?
Zajmowałam się głównie technikami trawionymi takimi jak, akwaforta czy akwatinta. Nie lubiłam natomiast linorytu. Obecnie wykonuję rysunki przy pomocy zwykłego długopisu, które wyglądają trochę jak grafiki.
Proszę powiedzieć, jaką tematykę preferuje Pani w swoich pracach plastycznych?
Zawsze chętnie malowałam pejzaże ale bardzo bliskie są mi również portrety, zwłaszcza kobiece, które tworzyłam cyklicznie. Kiedyś zajmowałam się również malarstwem abstrakcyjnym. Odkąd mieszkam w DPS nie maluję już farbami, stosuję narzędzia, które są mniej kłopotliwe w użyciu. Maluję pastelami olejnymi i wykonuję grafiki używając do tego zwykłego długopisu bądź flamastrów. Zajmuję się również rękodziełem artystycznym. Zrobiłam serię aniołów z kawałków materiałów z elementami graficznymi. Całość oprawiłam w małe, kwadratowe ramki. Pamiętam też, że kiedy byłam młodsza bardzo dużo szyłam ubrań według własnego projektu, bądź przerabiałam stare, które nie nadawały się do noszenia. Wykonywałam również batiki, których technika tworzenia polega na uzyskiwaniu wzorów na tkaninie, najczęściej bawełnianej lub jedwabnej przez pokrywanie płótna gorącym woskiem. Jest to dosyć czasochłonny i żmudny proces.
Co pobudza Pani kreatywność i jakie uczucia temu towarzyszą?
Mam bardzo dużo pomysłów i wciąż pojawiają się nowe. Zdarza się, że nie mogę spać w nocy. Wstaję rano i muszę chociaż coś naszkicować. Odczuwam ciągłą potrzebę tworzenia. Jest nawet takie powiedzenie, że każdy artysta ma dużo więcej pomysłów niż jest w stanie zrealizować. Urzeczywistnianie ich sprawia mi ogromną radość i daje satysfakcję. Niedawno brałam także udział w Konkursie Poetyckim, którego tematem była niepełnosprawność. Napisałam na ten konkurs wiersz pt. “Mama Maryja”. Pamiętam, że kiedy czytałam ten wiersz mieszkańcom naszego Domu, niektórzy bardzo się wzruszyli, ktoś się nawet popłakał. Dla mnie było to ogromne przeżycie.
Zastanawiam się skąd w Pani czerpie siłę do tworzenia. Czy niepełnosprawność nie przeszkadza Pani w realizacji swojej pasji?
Ja przez całe życie bardzo dużo chorowałam ale jednocześnie nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Zawsze miałam dużo energii i nie lubiłam niepotrzebnie marnować czasu. Nigdy na przykład nie wyobrażałam sobie, że mogłabym siedzieć przez osiem godzin przy biurku w jednym miejscu. Wolałam pracować intensywnie przez wiele godzin, a potem po skończonej pracy mieć trzy dni wolnego. Pierwszy udar miałam już 15 lat temu a teraz mam jeszcze początki Parkinsona. Lekarze mówią mi, że mam więcej odpoczywać ale ja nie bardzo umiem i ciągle staram się coś rysować.
Czy według Pani istnieje jakaś recepta, jak mimo niepełnosprawności i choroby pozostać aktywnym i cieszyć się życiem?
Przede wszystkim nie wolno się poddawać. Dobrze jest też mieć w życiu jakąś pasję, coś takiego co lubi się robić i przynosi satysfakcję. Najważniejsze, żeby się czymś zająć. Są przecież na świecie ludzie niepełnosprawni, którzy malują stopami lub ustami, bo chcą wciąż się czuć potrzebni i robić coś pożytecznego, co sprawi też radość innym. Pod żadnym pozorem nie wolno popadać w zwątpienie i mówić sobie, że ze mnie już nic nie będzie albo, że ja jestem chory bardziej niż inni i nie dam rady. Nie trzeba się licytować, należy działać. Ja ciągle działam i staram się być aktywna.
Dziękuję za rozmowę.
Fotogaleria twórczości Agnieszki Weyssenhoff
Dominika Wiewióra
Strona Projektu „Twórcy Anonimowi” na Facebooku: www.facebook.com/tworcyanonimowi