Stwardnienie Rozsiane nabrało realnego kształtu i stało się bezdyskusyjnym faktem.
Jestem 47 letnim mężczyzną i mam na imię Adam. Od 12 lat choruję na SM, a od 3 dopiero o tym wiem. Przez kilka lat miałem problemy z zachowaniem równowagi. W pośpiechu i zdenerwowaniu potrafiłem potykać się i przewracać. Moje nogi czasami zamieniały się w drewniane kołki, tak to odczuwałem. Z moimi emocjami też nie było najlepiej. Przestawałem nad nimi panować, co objawiało się silnym rozdrażnieniem, a nawet agresją, głównie werbalną. Sugestie mojej żony, dotyczące wizyty u lekarza, traktowałem jak zwykłe marudzenie i próbę skomplikowania mi życia. Sądziłem, że to jakieś problemy przejściowe, wywołane stresem i kłopotami.
Zacząłem tracić rozeznanie. Zawsze wszystkie problemy tłumaczyłem tymi powodami i wierzyłem w to, że jak przełamię impas i zmieni się moja sytuacja w życiu zawodowym i materialnym, wszystkie problemy zdrowotne znikną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Byłem tak zaślepiony i silnie przekonany o słuszności swoich sądów, że ta sytuacja utrzymywała się przez 9 lat.

Przełom nastąpił dopiero w chwili, kiedy tracąc panowanie nad sobą, rzuciłem się na prawie dorosłego syna. Byłem tak wstrząśnięty swoją reakcją, że zwróciłem się po pomoc do psychiatry. Doświadczony psychiatra odesłał mnie do neurologa. Nie byłem pierwszym przypadkiem tego rodzaju w jego karierze. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem i cały zniecierpliwiony podreptałem do neurologa. Byłem wściekły i w swojej ignorancji , naiwności sądziłem, że kilka antydepresantów powinno załatwić problem. Neurolog, okazał się jeszcze większym dla mnie problemem. Zasugerował pobyt w szpitalu i poddanie się badaniu za pomocą rezonansu magnetycznego. Mówiąc szczerze, byłem już naprawdę wściekły i nie mogłem zrozumieć , co się tak naprawdę dzieje wokół mnie. Ciągłe kolejki, konieczność długiego oczekiwania na dosłownie wszystko, były nie do zniesienia. Sądziłem, że tak naprawdę jestem zdrowy, tylko chory system wciąga mnie w swoje tryby i zaczyna się obłędne wirowanie. Zaczynałem mieć już wszystkiego dosyć. Tylu rzeczy nie byłem w stanie zrozumieć. Z miesiąca na miesiąc nabierałem jednak pokory.
Rezonans magnetyczny rozwiał ostatecznie wątpliwości i zapadł wyrok w mojej sprawie. Stwardnienie Rozsiane nabrało realnego kształtu i stało się bezdyskusyjnym faktem. Szok i niedowierzanie były moją pierwszą reakcją na nieuleczalne i postępujące schorzenie o charakterze rozwojowym . To brzmiało jak tekst z mrocznego koszmaru sennego. Potem natychmiast zacząłem szukać winnych. Obwiniałem ludzi, świat, los. Na pojawiające się wciąż nowe pytania nie mogłem znaleźć, ani nie otrzymywałem odpowiedzi. Im więcej dowiadywałem się na temat tej choroby, tym większe przygnębienie i frustracje mnie ogarniały. Poczucie bezsilności i bezradności było wszechobecne. Najbliżsi wspierali mnie, ale byli tak samo przerażeni sytuacją, jak ja.
Szukałem jakiegoś wsparcia w grupie podobnych do mnie, którzy jakoś przecież dają sobie radę i mają duże doświadczenie w codziennym życiu z tą przypadłością. To było jedyne sensowne działanie, na które mogłem się zdobyć. Nie znalazłem odpowiedzi na dręczące mnie pytania, ale przynajmniej dowiedziałem się, na czym stoję i z czym muszę się liczyć. Pomoc w takiej formie jest bardzo ważna. Proza życia i codzienna wspinaczka była dramatyczna. W przenośni i dosłownie. Mieszkanie na 4 piętrze bez windy przypomina niekiedy wspinaczkę na Babią Górę w Beskidach. Zdarzyło mi się kilka razy wchodzić na samą górę na czworaka. Marzenie o mieszkaniu w budynku z windą jest jak sen o Edenie. Zawsze, kiedy mam rzuty choroby i zataczam się, pokonując potworne odległości – nawet jeśli to jest 100 metrów – pocieszam się, że połowa wszystkich osób na wózkach to chorzy na SM, a ja ciągle samodzielnie chodzę. To smutne, że człowiek musi pocieszać się gorszą sytuacją innych chorych na to samo, ale to działa.
Po ponad dekadzie bicia się z SM i depresją nadal (a może już) uczę się dostrzegać i doceniać atuty i dobre strony tego, co posiadam. Opieram się na wsparciu kochającej żony i synów. Zdaję już sobie sprawę ze swoich roszczeniowych i kłopotliwych zachowań wobec otoczenia. Staram się z tym walczyć tak samo silnie jak z chorobą. Najważniejsza jest dla mnie pomoc i zrozumienie życzliwych ludzi, bo tylko na takich zwracam uwagę. Coraz lepsze zrozumienie samego siebie, jest niemniej ważne. Staram się kolekcjonować tylko to, co dobre i robić to samo co do tej pory, tylko nieco innymi metodami. Łatwiej w ten sposób radzić sobie z tym, co bardzo trudne i nieprzekraczalne. Pogodzenie się z samym sobą to wstęp do wszystkich pozytywnych zmian w moim życiu. Szczerze w to wierzę.
Adam Kowalewski