Niespodziewanie z młodego chłopaka pełnego ambitnych planów na przyszłość mogłem stać się inwalidą. Inwalidą dla którego jedyną szansą zobaczenia świata był dotyk a czytanie mogło oznaczać tylko dotyk dłońmi maleńkich punkcików alfabetu dla niewidomych.
Mając przed oczyma nie wielki widok na otaczający mnie świat z racji słabiutkiego wzroku często zastanawiam się czy cierpienie ma sens? Moje codzienne spotkania z ludźmi poważnie chorymi dają mi okazje do wielu przemyśleń w kontekście wiary. A czas Wielkiego Postu jest czasem sprzyjającym takowym przemyśleniom.
Wiele razy zastanawiam się co myśli O sensie cierpienia osoba z trudem poruszająca się na wózku? Jak odbiera swoje niedomagania ciała?? Czy może buntuje się i czuje żal do samego Boga o to, że właśnie Ona musi cierpieć? Co Ona myśli gdy nie ma szansy dokonać tego co mogą ludzie zdrowi?? Kościół uczy nas, że cierpienie jest piękną drogą do Jezusa. Jak może wyglądać ta droga gdy człowiek nie ma rano siły wstać z łóżka, a tu jeszcze tyle godzin zmagania przed Nim? Co czuje człowiek z drżeniem serca rankiem patrzący w okno i zadający sobie pytanie „Czy widać światło? Czy to już koniec i nie będzie nadziei?” Nadziei najpiękniejszego daru danego takim ludziom jak ja. Ludziom oczekującym na wyleczenie. Jak należy żyć aby wiara w takiej sytuacji nabierała nowego sensu??
W młodym wieku musiałem zostać poddany bardzo skomplikowanej jak na owe czasy operacji oczu dzięki której miałem niewielką szansę na odzyskanie wzroku. I jak dziś pamiętam chwile wielkiego lęku w moim sercu czy operacja się uda? A doszło do tego dosyć szybko. Niespodziewanie z młodego chłopaka pełnego ambitnych planów na przyszłość mogłem stać się inwalidą. Inwalidą dla którego jedyną szansą zobaczenia świata był dotyk a czytanie mogło oznaczać tylko dotyk dłońmi maleńkich punkcików alfabetu dla niewidomych. Czy się nie bałem? Czy nie zadawałem sobie pytań. Dlaczego właśnie ja? Owszem ja tak jak wielu w podobnej sytuacji zadawałem i nadal zadaję sobie wiele pytań. I nie zawsze po ludzku patrząc jest na nie odpowiedź. Jedyną odpowiedzią jest „Droga Krzyżowa” naszego Pana.

Pamiętam dzień gdy na kilka chwil przed wejściem na zielony wózek spojrzałem na Krzyż wiszący nad moim szpitalnym łóżkiem. I w sercu moim zabrzmiały słowa „A więc zaczyna się. Ja jak Ty Panie otrzymałem w pewnym sensie wyrok i muszę wziąć swój krzyż?” Lecz to krótkie spojrzenie na ten maleńki drewniany znak naszej wiary dodał mi jakiejś niesamowitej siły. W myślach za Jezusem powtórzyłem słowa „Ojcze jeśli możliwe oddal ode mnie ten kielich. jeśli zaś chcesz chcę Twoją wolę wypełnić”. I jakby w tym momencie zaczyna się zupełnie nowy etap w moim życiu. Nowy etap w mojej drodze ku Jezusowi. gdy następnego dnia zdjęto mi opatrunek z oczu i znowu ujrzałem w pełnej ostrości ten piękny świat pomyślałem sobie „Boże jakże uczyniłeś ślicznym ten świat. Dziękuję Ci za to”. Jednak jak się okazuje na tym się nie skończyło. Kolejne poważne operacje wskutek których pozostało mi jedno widzące oko. I cóż mogłem sobie pomyśleć?? Czułem w sercu żal, że znowu to samo i że nie podołam wyzwaniom jakie być może niesie życie. I ten ciągły niesamowity lęk. Ile jeszcze razy będę odzyskiwał dobre widzenie? I upadałem na duchu obawiając się, że nie podniosę się pod ciężarem mojej choroby. Pytałem siebie „Ile jeszcze razy??”. Jednak na drodze mojego życia pojawiają się ludzie jak Szymon z Cyreny czasami pomagający mi w pokonywaniu trudności zwłaszcza w czasie zmroku gdy moje oko traciło swoją siłę. Często przymuszani zaistniałą sytuacją gdyż nie zawsze łatwo jest wesprzeć potrzebujących pomocy. Widziałem jak wielu z obawą rozpoczynało ze mną znajomość. Obawiali się, że może rozpocząć się związek, który może w perspektywie utraty przeze mnie wzroku nie ma sensu. Słyszałem nie raz takie słowa „I co ja będę się Tobą opiekować??”. Jednak Ci ludzie nie wiedzieli, że osoby niewidome normalnie funkcjonują i zakładają własne rodziny. Oni uważali, że tacy jak ja nie mają prawa do szczęścia? Czułem się wtedy jak oszpecony obdarty z szat własnej godności i nikomu nie potrzebny wrak. Odsuwali się ode mnie Ci, którzy zawsze byli obok. Zwłaszcza gdy pomagałem im w latach pełnej sprawności. Owszem były też współczesne „Święte Weroniki” odważnie podchodzące do mnie i wspierające mnie. Lecz i One z czasem gdzieś znikały w tłumie. Jakże wiele razy myślałem sobie „Ja nie mam już siły. Już nie dam rady”. Upadałem na duchu, ale gdy tylko spojrzałem na Krzyż czułem, że z Niego płynie moc. A ten maleńki biały opłatek Komunii Świętej był dla mnie jak pokarm wzmacniający nie tylko moją duszę lecz i ciało. Wiele razy patrzyłem w oczy Matki w Jej Cudownym wizerunku i pytałem Ją „Co ja mam czynić? Naucz mnie odważnie nieść swój krzyż ku Twemu synowi”. I odpowiedź była zawsze jedna: „Nie lękaj się bo mój Syn zwyciężył wszystko i Zmartwychwstał”. To słowo „Zmartwychwstał” dodaje mi zawsze nadziei, że wszystko ma sens.
Jednak dalej idąc przez życie już z coraz słabszymi oczyma na swojej drodze spotykam ludzi bardzo poważnie chorych i z obawą w sercu co ja Im teraz powiem wszedłem w Ich środowisko. Wszedłem środowisko ludzi częściowo sparaliżowanych poruszających się na wózku. Do ludzi, którzy cierpią jeszcze bardziej niż ja. W każdym Ich ruchu drżącej dłoni i w wielu słowach słyszałem słowa Jezusa wypowiedziane na Golgocie „Boże mój Boże czemuś mnie opuścił”. I co ja Wam powiem?? Myślałem sobie w owym czasie. Przecież ja mam podobne kłopoty jak wy? A tu jeszcze należy czynić wszystko, aby Im było lżej nieść swój krzyż. Jednak staram się słowem jakimś pomocnym gestem wspierać Ich bo w ten sposób łatwiej jest mi odnaleźć Jezusa niosącego swój Krzyż. I wtedy wiele czasu spędzałem na spotkaniu z Jezusem w Eucharystii. I dodawało mi to wiele sił. Przyznam, że nie raz chciałem odejść i jak Cyrenejczyk bałem się, że nie podołam wyzwaniom. Patrzyłem w Ich smutne oczy jakbym słyszał słowa „Pokaż nam Jezusa bo sami nie damy rady!”. Tylko jak? Przecież dla wielu są to tylko warci opieki inwalidzi? Ja wiedziałem ze swoich doświadczeń, że nie zawsze można liczyć na pomoc ze strony innych. I nie dlatego, że są to ludzie nieżyczliwi. Lecz dlatego, że poprostu obawiają się nas. Obawiają się jak mają z nami postępować?? Pan w tym czasie pozwolił mi jakby zbliżyć się do Nich gdyż zaczynam posługiwać się białą laseczką. I to mnie bardziej zbliża do Nich. Jakże czasami Panie pozwalasz przez pewne nawet trudne znaki zbliżać się ku innym?.
Bogatszy o swoje poprzednie doświadczenia postanowiłem wprowadzać Ich w środowisko ludzi zdrowych. Pragnąłem aby Oni wyszli do ludzi, którzy Ich pokochają takimi jacy są. Wiedziałem ze swojego doświadczenia jak trudno jest udowodnić ludziom zdrowym, że osoby niepełnosprawne są obrazem Jezusa dźwigającego Krzyż na Golgotę. Po wielu latach udało mi się pokazać światu, że w naszej społeczności są też ludzie chorzy. Ludzie poszukujący Jezusa w was ludziach sprawnych. Udaje mi się nawiązać kontakty z Kraśnickim wolontariatem. I dla nas jakby zaczyna się nowy czas. Czas gdy spotykamy ludzi oddanych słabszym od siebie. I znowu jakby w innej formie spotykam, lecz już nie sam swoje Święte Weroniki. Spotykam nowych Szymonów z Cyreny gdyż nie każdy bez obaw podchodzi do nas. Nadal jak dawniej są ludzie, którzy obawiają się spojrzeć na nas jako na kogoś z kim można związać się na stałe. A przecież świat zna wiele przypadków gdzie niepełnosprawność nie jest przeszkodą nawet do stałego związku. I w spotkaniu innych niepełnosprawnych ludzi wspieranych przez wolontariacką młodzież zaczynam rozumieć jakby kiedyś słyszane słowa od Maryji „… nie lękaj się bo mój syn zwyciężył świat i zmartwychwstał”. Choroba jest błogosławionym darem danym od Boga po to aby na nowo odkrywać swoim życiem sens „Drogi Krzyżowej” Chrystusa. Cierpienie ma sens o ile człowiek na swojej drodze spotka odważnych ludzi. I o ile Ci ludzie zechcą poznać Jezusa w człowieku dźwigającym swój krzyż cierpienia, niezrozumienia, nie kochania. Nie lękajcie się gdy na swej drodze spotkacie ludzi cierpiących bo przez Ich cierpienie Chrystus przemawia do was. Nawet gdy sami jesteście może biedni bez pracy i pozbawieni nadziei. Ci ludzie mogą wam pomóc znaleźć sens swego życia. gdy u boku ma się dobrych ludzi to brzemię dźwigania krzyża jest wielkim słodkim darem danym nam od Boga.
Andrzej Grabowski